piątek, 30 maja 2008

Walka z korporacjami


I am fading among my own smoke
Originally uploaded by HAMED MASOUMI

Dziś obudziłam się ze strasznym kaszlem. Poszłam do lekarza i powiedział mi: to przez papierosy! Nie może pani tyle palić! Dostanie pani raka!

No więc się nieźle wkurzyłam bo pomyślałam sobie: to świnie mi sprzedają papierosy, a ja mogę od nich umrzeć?! Tak być nie może! Nie będę wspierać korporacji, które chcą mnie zabić! I podjęłam ostateczną decyzję.

Od tej pory już nigdy nie kupię ani jednej paczki papierosów.
Od tej pory będę je już tylko kraść.

Jak chciałem zostać gwałcicielem


EPZ and Shake Shake
Originally uploaded by scotersen

Kiedyś, gdy byłem mały, zapytałem Mamę, kto to jest GWAŁCICIEL. A Mama chwilę papatrzyła na mnie, potem na Babcię, potem znów na mnie, potem na zegarek, i powiedziała, że musi lecieć do teatru. I poleciała.

No więc ja podchodzę do Babci i drążę: Babciu, kto to jest gwałciciel? A Babcia zapytała mnie, czy umyłem ręce po powrocie z roweru, trzepnęła mnie ścierką po tyłku i zagnała do łazienki.
Myślę sobie: tajmnieczy ten zawód gwałciciela, ale ja się dowiem, o co tu chodzi. Ja się dowiem!

Pobiegłem więc do Dziadzia i pytam, kto to jest gwałciciel? Ale Dziadzio odwrócony ode mnie plecami i zatopiony w fotelu, zachrapał tylko donośnie w odpowiedzi.

Co tu robić? Myślę. Co robić? Kucharka! - przypomniałem sobie i poleciałem jej szukać. Znalazłem ją w jej pokoju, akurat się przebierała. Pani kucharko, pani kucharko, kto to jest gwałciciel? Zapytałem, patrząc na jej wielki tyłek przykryty tylko koronkowymi majtkami. Ona się odróciła, pisnęła zaskoczona moim widokiem, krzyknęła: no coś mi się widzi, że ty, zuchwalcze, jesteś świetnym materiałem na gwałciciela!, i rzuciła w moją stronę jakimś wazonikiem czy inną porcelaną. Stukło się toto o framugę i resztki upadły na moje buty. Zamknąłem drzwi i ruszyłem do swojego pokoju.

Jestem świetnym materiałem na gwałciciela... Powtarzałem w myślach. Klawo! Po raz pierwszy ktoś mi mówi, że na coś się świetnie nadaję. Może to jest dla mnie jakaś opcja na przyszłość? Może to mój ratunek? Ale wciąż nie wiedziałem dokładnie, o co chodzi. Strasznie to wszystko tajemnicze.

Postanowiłem jeszcze poradzić się Taty. Gdy wrócił, zdybałem go przy dwrziach i pytam na ucho: Tato, kto to jest gwałciciel? A on spojrzał nad moim ramieniem na młodziutką pokojówkę, która na kolanach szorowała podłogę i odparł również szeptem, uśmiechając się jakoś dziwnie: to jest ktoś, kim bardzo często twój Tatuś chciałby zostać. Przeczesał mi włosy dłonią, minął pokojówkę i poszedł do swojego gabinetu.

Właśnie! Pokojówka! Moja ostatnia nadzieja. Podbiegłem do niej, z trudem powstrzymując się przed klepnięciem jej w okrągły pośladek połowicznie tylko przykryty maleńką spódniczką (lubiłem powtarzać gesty Taty, mój autorytet!), i zapytałem: "Kasieńko, Kasieńko, kto to jest gwałciciel?" A Kasieńka uśmiechnęła się do mnie słodko, nachyliła się, zasłaniając cały mój świat swoim obfitym, jędrnym biustem i szepnęła: chodź do ogrodu, zaraz ci wytłumaczę!

I tak nasza pokojówka została gwałcicielem.

Jeden


Capoera!
Originally uploaded by anton.komlev

Między nimi wszystkimi jest jakieś dziwne światło. Jakby na zetknięciu aury jednego i aury drugiego odbywały się jakieś skomplikowane mikrowybuchy, wyładowania elektryczne, powietrzne trąbki. Może ich skóra wypuszcza wchłonięte wcześniej czasteczki słońca, paruje jego promieniami, poci się światłem? Gdy zetkną się dwie aury.

One pachną wanilią i czekoladą, oni- pieprzem cytrynowym, imbirem.
One mają smak liczi, oni- włoskiego orzecha.
One mają skórę koloru miąższu melona, oni- oczy koloru miąszu kiwi, one- włosy jak porter, oni- usta jak poziomki, one- paznokcie jak migdałowe płatki, uszy jak muszelki, piersi jak tort z wisienką.
Oni wypełnieni bitą smietaną po brzegi, przelewają się, gdy rozkoszy już ukryć nie potrafią, gdy już nie mogą, gdy pękają w szwach, przeciekają.

Ja nie mam smaku orzecha ani wanilii, nie mam koloru wiórków kokosowych ani czekoladowych, jestem niedokończoną potrawą kucharza- amatora.

Widzę ich wszystkich na ulicach, śmieją się, ich aury eksplodują, pory pękają, usta łączą się (liczi! orzechy! brzoskwinie! miód! ananas!), dłonie pocierają, smyrają, uciekają, zbliżają, gonią wśród cząsteczek powietrza, pędów trawy, fal pościeli. Płyną ulicami i łożkami. Serfują wysoko nad moją głową (bez spadochronów!), nieosiągalni.

A ja tylko czasem widzę ją jak przychodzi i uśmiechnie się, i zaprasza, czasem obejmie na pożegnanie, czasem muśnie mnie jej policzek, czuję wanilię i paraliżuje mnie strach. Ale tylko na trzeźwo się do mnie zbliża, gdy coś wypije- daleka staje się, odwraca wzrok, rumienią jej się oczy i koniuszki włosów, tylko ja to widzę i czuję że ona wie, że widzę. Ucieka ode mnie całą swoją niematerialnością, ciałem pozostając w miejscu. Tańczy z innymi, rozmawia z innymi, choć wybuchów aury nie widzę, nie ma światła, wokół niej ciemno jak nocą. Do nich się nie zbliża i od nich nie ucieka. Tylko ja mam ten godny pożałowania zaszczyt. No i nie gonię jej. Nie gonię.

Po co, skoro ucieka?

środa, 28 maja 2008

Balon


. An Early Morning Departure To Epsilon Cygni .
Originally uploaded by 3amfromkyoto

Ze spokojem obserwowałam jego powolne wyłanianie się ze ściany. Lekko spękany na ramionach, lekko wilgotny na ustach, silnie pachnący konwaliami. Dopiero po chwili zorientowałam się, skąd ten zapach- białka jego oczu wypełnione kwiatami, źrenice- kwietniowe pączki wierzby, broda-wyczesane suche trawy jesiennych nieużytków. Usta pełne śniegu, orzeźwiający oddech- cztery pory roku.

Kiedy wziął mnie za rękę jak dziecko- nie, nie wyrosły mi skrzydła, tylko w brzuchu nadmuchał się balon, od spodu napełniany gorącym powietrzem, balon spowodował stan uniesienia, wokół różowe chmury. Potrącamy wróble i bociany z niemowlakami w dziobach. Proszę, niech wiatr się nie zerwie, niech piorunami nie szasta, jeszcze balon pęknie i obtłukę sobie kolana, podrę sukienkę. A taka ładna, czarna w srebrne kwiatuszki. Ma białą tasiemką wokół talii, delikatnie smyra mnie po łydkach, nie przestaję tego czuć ani na chwilkę.

I kiedy sobie lecieliśmy- pan ze ściany i ja w niepodartej sukience- to pomyślałam, że lekko mi, że lekkomyślnie, że nieuważnie i że przesłodko, ale trzeba wracać, zostawiłam garnek z kaszą jaglaną na gazie, już nawet swąd zaczynam czuć.

Zmniejszyłam swój ogień i spłynęłam, ze spokojem obserwowałam, jak on powoli wnika spowrotem w ścianę. Zdjęłam kaszę z ognia.

Za mało słona.

sobota, 24 maja 2008

Wołyń


Thuin Belgium 1945-Buchach, Vestal, Maman, Drew, Markisz, Agnes
Originally uploaded by Andrea (Drew) Bacigalupa

Byłam dziś u Babci. Spędziła większość dzieciństwa na Wołyniu niedaleko miejscowości Buczacz. Nie chce napisać o swoich wrażeniach dotyczących układów między Polakami a Ukraińcami w okolicach 41 roku ("za mało wiem na ten temat"), co mnie bardzo zasmuciło. Ale opowiedziała trochę a ja to wynotuję- dla zapamiętania. (Warto na początku zaznaczyć, że w moim rodowodze co najmniej kilka pokoleń wstecz nie było krwi ukraińskiej.)

Babcia mieszkała przez pewien czas w domu z sadem (nazywało się to miejsce "Gajami Buczackimi"). Był to majątek jej wujka. Przez kilka miesięcy w 41 roku pracowała wraz z mamą (musiały dorabiać, bo nie było wtedy z nimi taty), w szkole podstawowej w Pużnikach jako nauczycielka od kształcenia początkowego, gdzie między innymi musiała uczyć dzieci języka ukraińskiego jako języka obcego ("Nie znałam tego języka. Musiałam się dużo przygotowywać przed lekcjami, przecież dzieci znały ten język lepiej niż ja. Nigdy się go nie nauczyłam").

Pamięta, że kiedy była małą dziewczynką chodzili czasem na ludowe festyny do sąsiedniego, całkowicie ukraińskiego Żyznomierza. Pamięta, że wśród tańców i przedstawień były też małe wojskowe pokazy. Dopiero wiele lat później zorientowała się, że musiały być to tajne oddziały ukraińskiego wojska, które skrycie przygotowywały się do przyszłej walki.

W domu wszyscy służący i kucharki byli Ukraińcami. Wszyscy pracujący u wujka na polu byli Ukraińcami. Wszyscy we dworze umieli mówić po ukraińsku. Rodzina wujka Babci, mimo że czysto polska, była lubiana. Zatrudniała ok. 50 Ukraińców. Kiedyś Babcia jako mała dziewczynka widziała, jak chłopi kradną kukurydzę i powiedziała o tym wujkowi, a on na to machnął ręką- niech biorą... Babcia pamięta, że zawsze w sporach obstawał: "istnieje Ukraina" wbrew wielu głosom- że nie istnieje...

Może dlatego w czasie ukraińskich krwawych łowów- nikt ich nie zaatakował. Było parę sytuacji, gdy uprzedzano ich o zbliżających się bandach, ale nigdy nic się nie stało.

Babcia jest przekonana, że wszystko to było spowodowane głupią polityką Polski- ograniczaniem praw Ukraińców.

Później Babcię, jej mamę i przyrodnią siostrę wywieziono na Syberię. Dobrze się chyba stało- bo z Syberii wróciły, a okazało się, że po 41 całą ludność Późników (a była to czysto polska miejscowość) wymordowali Ukraińcy. Prawdopodobnie by nie przeżyły.

Takie czyste fakty (czy czyste wspomnienia?), bez pointy.

Odlatuję


Little Birdie
Originally uploaded by scotersen

nigdy mnie nie dotkniesz

bo gdy się zbliżasz
bo gdy pukasz do drzwi
bo gdy wchodzisz

mnie już nie ma

poniedziałek, 19 maja 2008

Słowo o kurze


chicken parade
Originally uploaded by AraiGordai

Dziś wyczytałam, że w tradycyjnych ukraińskich ludowych wierzeniach- kury to jedne ze świętych zwierząt. Żeby je chronić, można powiesić im w kurniku znak ochronny- kamień z otworem w środku, znaleziony w rzece lub w ziemi. Wtedy kury będą bezpieczniejsze i oczywiście płodniejsze. Wierzono także, że kiedy kury w nocy "krzyczą"- modlą się wówczas do swej ikony- kamienia.

Dowiedziałam się też, że kiedy pies wyje głową do góry- czuje wilka, a kiedy w dół- zwiastuje ludzką śmierć.

A bociany są jedynymi zwierzętami, którym nadawano imiona; jeśli ktoś zabił bociana to tak, jakby zabił człowieka.

A to jest tylko maleńki procent z tych ich wierzeń.
Kiedyś ludzie musieli mieć oczy dookoła głowy; skierowane tylko na przyrodę. Piękne życie musiało wtedy być.

Tan


God and the rainbow six
Originally uploaded by macskata

ładny dzień jest dziś
rzekł miś
objęła go pani misiowa
świata misiów królowa
w czółko pocałowała
i pioseneczkę zagrała
miś włożył czarne buciki
by wspomóc swe wybryki
i ładnie jej zatańczył
w koszyku pomarańczy.

niedziela, 18 maja 2008

Kosmopolityzm


Knife and Drain
Originally uploaded by scotersen

[19:35:46] dzikoludek napisał(a): привіт
[19:36:39] Константин napisał(a): привет!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
[19:40:04] dzikoludek napisał(a): можу до Тебе писати українською?
[19:40:05] Константин napisał(a): Я очень рад тебя видеть снова!
[19:40:23] Константин napisał(a): конечно, ты можешь писать даже по польски
[19:40:27] dzikoludek napisał(a): Я також :)
[19:41:09] dzikoludek napisał(a): перепрошую що не дуже швидко відповідаю
[19:42:19] dzikoludek napisał(a): але не дуже добре знаю Вашу клавятуру ;)
[19:43:05] Константин napisał(a): а ты набирай на своей клавиатуре
[19:43:30] dzikoludek napisał(a): zrozumiesz jak bede pisac polsku?
[19:43:38] Константин napisał(a): yes :-)
[19:43:52] dzikoludek napisał(a): добре :) я зараз буду робити домашні завдання- вправи з української мови ;)
[20:36:01] Константин napisał(a): ты будешь на связи?
[20:36:34] dzikoludek napisał(a): так!
[20:36:50] Константин napisał(a): как освобожусь сразу напишу!
[20:37:07] dzikoludek napisał(a): можу питати якщо я б чогось не знала?;-)
[20:37:22] Константин napisał(a): звичайно!
[20:37:46] dzikoludek napisał(a): дякую ;)
[20:38:07] Константин napisał(a): нема за що!

Piosenka o otwierałce


Wine & Romance
Originally uploaded by Tony Western

To jest piosenka o otwierałce
Co umoczyła raz usta w gorzałce
A to otwierałka do wina była
I dotąd spokojnie sobie żyła
aż raz ją jakiś pijak złapał
i całkiem gorzałką ochlapał
bo chciał nią otworzyć wódkę
lecz wódka o ziemię jak stuknie
i wylała się cała gorzałka
i zmokła nam otwierałka
i upiła się wowczas do cna
i całkiem sięgnęła dna
I zeszmaciła się wtedy niechcący
bo był tam też otwieracz gorący
co trzeźwy i wyrachowany
podszedł do naszej damy
i rzekł "otwierałko cudowna
uroda twa niewymowna
te usta, te sandały
no zakochałem się cały"
i poszli razem w tany
choć wcale nie był zakochany
po prostu chciał ją przygarnąć
na jedną noc tę parną
pocałunkiem namiętnym uraczyć
i więcej już nie zobaczyć
i poszła z nim otwierałka
bo w głowie u niej- gorzałka
lecz stała się rzecz niesłychana
to pani uwiodła pana
bo zakochał się nagle po uszy
i rozum gdzieś zawieruszył
i serce gdzie podziać - nie wiedział
i o swych uczuciach powiedział
i zakochała się też otwierałka
choć w żyłach dalej- gorzałka
i stała się rzecz niesłychana
to pani uwiodła pana
i żyli razem radośnie
kochając się bezlitośnie
otwieracz i otwierałka
choć miłość im dała- gorzałka.

piątek, 16 maja 2008

Blog miłego erotomana


Comfort Sex
Originally uploaded by Halohid

Może wspomnę o snach, które mi się przyśniły tej nocy. Nie opowiem o tej kobiecie, która przychodzi do mnie wciąż od pół roku,która zdziera ze mnie bieliznę, wpija się zębami w uda do krwi, polewa rany sokiem z cytryny, zlizuje, soli, drapie i wszystko od nowa... jest taka piękna i taka naga... Dokładnie to chciałem powiedzieć: TAKA NAGA. Bo nie każda kobieta będąc rozebraną, jest TAKA naga. Ta była naga do cna. Była nagą do granic kobiecości.

Abstynent dużurny jego mać


11
Originally uploaded by avraham bank

Dzień dzisiejszy: 16 maja 2008.
Stan konta: bardzo zmieniony (bilans ujemny)
Pogoda: słońce z przebłyskami chmur i piorunów.
Pora: nadranna (a zresztą kto to wie, czas to taka względna rzecz)

O dniu dzisiejszym pisać nie będę, bo ledwo się zaczął (oj zaczął, do czorta zaczął, kacem na Najświętszą Panienkę...). Napiszę o wczoraj, bo dzień zwykłym nie był i chyba niewartym opowiadania, ale napiszę.

Jak wszem i wobec wiadomo, ja, dyżurny abstynent, spokojnym człek i ludziom staram się nie napataczać bez przyczyn i problemów zbytnich nie organizować. Wyszedłem sobie po prostu na randkę z tym Wojciechem, co go niedawno w czytelni poznałem (Prousta czytał, och, Prousta!). Przystojny trzydziestoletni brunet, wąsik, bródka, garniturek, myślę sobie- dobry materiał na kochanka, nawet na męża, gdyby to wolna amerykanka była (a nie ma, na psa zdechłego, nie ma).

No to wyszedłem na randkę, ale przygoda spotkała mnie istnie paranormalna: drogę zastąpił mi policjant i każe dmuchać w balonik. Nie mam balonika! mu krzyczę, ale że mundurowych nie lubię a boję jak ducha złego- to długa! Biegnę, nogi na bruku gubię, kostki wykręcam, skręcam w lewą bramę i do prawych drzwi pukam. A tu pan mi mówi, taki zażyganny z lekka i spirytkiem wionący: wpuszczę, jak grzdyla łykniesz. Podumałem, czasu nie miałem za wiele to szybką decyzję powziąć trzeba było. A że rzadko piję, myślę- alkohol moralnych nie tyka, wezmę grzdyla- nie umrę. Więc taką miareczkę niewielką, kropelki dwie albo cztery (tylko parzyście, moi drodzy, tylko parzyście, jak świętej pamięci cioteczka zwykła powtarzać). Po drugiej parzystej miareczce ów dżentelmen bardzo miłym jegomościem się okazał, ach co za maniery! ach co za gest, do domu zaprosił, na miareczkę ponowną, by na klatce schodowej nie marznąć i palców sobie nie poodmrażać.

No i się obudziłem, na żydowskim weselu, w kapeluszu, tańcząc coś czego do dziś nazwać nie potrafię, ja, który Żydów to jak psów! swołocze jedne! nie lubię, wznosząc raz co raz toasty za pannę młodą (czemu się ocknąłem- wciąż nie rozumiem), mój dobrodziej kochany tańczył przy mnie ze striptizerką nagą na barana, pomyślałem że koniec świata i że do domu czas spacerkiem powoli. Więc hajda, wyszedłem...

i dopiero się budzę. Ja, taki moralny, abstynent dużurny jego mać.

Co za dzień, masakra mówię wam!



Originally uploaded by adriannnnn

Boże, co za dzień dziś za mną. Że go przeżyłam! A myślałam, jak Boga kocham myślałam już, że padnę trupem na posadzkę. Zdechnę, zejdę, kopnę w kalendarz, wywinę koziołka, rąbnę łbem o ścianę i skonam.

Najpierw o 7 rano obudziła mnie Anka telefonem. Mój słodziutki nowiutki Sażemik wył jak nakręcony, aż nim o ścianę rzuciłam, podłym. O mało się nie roztrzaskał i biegiem, głaskać go, przepraszać i prosić o wybaczenie. Anka zadzwoniła drugi raz i mi się drze i płacze, że Alek ją zdradził. Ja mówię: jak to kurwa zdradził?? A ona mi się drze: no kurwa, zdradził! Ja mówię: no niemożliwe, kurwa, że zdradził. A ona: no normalnie, kurwa, wziął i zdradził!

No to sobie myślę: chuj by to strzelił. Teraz siąść trza i spokojnie pogadać i popocieszać, telefonicznie przytulnąć, wygłaskać i uspokoić. W końcu psiapsióła jestem. No to jej mówię tak: niemożliwe że, kurwa, zdradził. A ona na to niespodziewanie, i to z przeklnięciem jeszcze: no zdradził chuj, i chuj.

Siedze i jak strzałą mi myśli biegają po łbie jak babcie po supermarkecie: co jej powiedzieć, no co jej powiedzieć, a gdyby mnie tak wziął Marek i tak jak gdyby nigdy nic, w zwykły niedzielny poranek czy jakiś inny jeszcze wziął i jak gdyby nigdy nic zdradził, w pysk tylko strzelić, no nic jak tylko w pysk i "bye bye darling", tak bym mu powiedziała. Ale tu delikatnijesza materyja.

No to pytam najspokojniej, bo już mnie drażni ta sytuacja, taka nieswoja (pocieszać trzeba, a ja bym się wyspać chciała, w kołderkę zwinąć, w kłębuszek, bawełnę, jedwab) więc pytam Ankę: a z kim? Mam nadzieję że z jakimś japiszonem? A ona: nie no wziął i zdradził, z pornolem, wyobrażasz sobie??? Ja wracam z pracy, a on jak gdyby nigdy nic siedzi i sie onanizuje, w łapach pornol, taki z grupowym, sperma tryska po ścianach, no to ja: ty chuju i wyszłam, gdyby chociaż z jakimś japiszonem a on...

No i wtedy mówięc- dość tego i rzuciałm moim sażemikiem nowym o posadzkę, i o mało się biedny nie roztrzaskał no to biegiem do niego i głaskać, i przepraszać, głaskać go, przepraszać i prosić o wybaczenie...

czwartek, 15 maja 2008

Jakiż to dzień taki męski


Café, cultureta general, lingotazo y otros vicios
Originally uploaded by Xavi Calvo

Obudziłem się dziś nad ranem- i co? Jak to kurde co! To co zwykle! Poranna erekcja! Chuj by to strzelił, taka rutyna, mam tego dość. Co ja muszę oglądać przed snem, by rano nie powtarzała się historia?? Już próbowałem z horrorami, z dokumentami o głodnych afrykańskich dzieciach, filmy wojenne i kreskówki, nawet z Titanikiem próbowałem- ale wciąż to samo. Zamykam wieczorem oczy, widzę te paskudne zombie, te cholerne wychudzone dzieci, zawszonego patafiana Leo, a rano co? Wzwód jak chuj.

Wywlokłem się więc z łóżka i polazłem wziąć zimny prysznic. Brr! Znów rutyna i znów to, co robię co rano, czego nie lubię ale wyjścia innego nie mam. Mydło mi wypadało co chwilę z rąk i wpadało pod wannę, całe w pajęczynach wyjmowałem, muszę tam kiedyś posprzątać. Potem kibelek i siusiu, po zimnym prysznicu już do zrobienia. Chciałoby się położyć spowrotem spać, ale boję się pobudki to nie pójdę. Wyjmuję więc wczorajszą gazetę (jestem przewidujący- wiedziałem że rano się przyda) i czytam znowu o wojnach i głodujących afrykańskich dzieciach, no poszalały czorty jedne, redaktory pieprzone. Dali by gołą pan... jakieś artykuły o życiu o śmierci, a nie tylko same smuty w kółko. Bo ja lubię myśleć o życiu i śmierci. Na przykład ostatnio pomyślałem sobie, że życie jest jak wielka matka natura- wciąż coś rodzi i coś zabija, tak jak w moim życiu wydarzenia rodzą się i umierają. Albo że jest jak wielki pieczony nad ogniskiem prosiak: każdy by chciał po kawałku, najchętniej dranie rozerwały by zachłanne na kawałki! Ale ja się nie dam bom twardy. A o śmierci pomyślałem sobie, że jest jak kac-kupa: nieuchronna, moi drodzy, nieuchronna jak dziury w skarpetkach na palcach albo ból brzucha po niedojrzałych jabłkach.

Ale do rzeczy. Moje plany na dziś są bardzo proste. Przede wszystkim dopiję poranną kawę bez cukru i powyglądam przez okno. Poczekam aż wstanie słońce i jak już nie będę mógł znieść widoku srających na brudny śnieg psów i kuśtykających za nimi babsztyli, włączę telewizor.
Stwierdziłem, że telewizor to miły wynalazek. Genialnie zastępuje kobitę. Siedzi spokojnie na miejscu, gada do Ciebie, możesz bez krempacji popatrzeć sobie na niego, podotykać, a on nie będzie marudzić, wymagać ani uciekać do mamy. Tylko "dobrze" nie zrobi i browara nie przysiesie. Ale w tym celu mogę sobie kupić psa. Może go wytresuję?

Piosenka


The offering
Originally uploaded by Halohid

Włącz mnie
jak antyczny patefon
przesuń dziwgnię, nastaw płytę
zagraj na mnie
przyłóż ucho do moich głośników i słuchaj
nie zgub się
(jak mówią, trochę techniki i człowiek...)
łap nutki w usta i nie wypuszczaj
zaraz się mogą przydać
zaraz się poczęstuję
na razie gram ci twoją ulubioną piosenkę
siedź
i słuchaj

Syzyfowe prace


#192
Originally uploaded by -bianca-

Leżysz przed nim naga i bezwstydna, jak dziwka
(kto już kiedyś powiedział, że w każdej kobiecie siedzi kurwa?)
Bita śmieta i wino raz po raz brudzą pościel
(a mama będzie musiała to wszystko prać, niewdzięcznico!)
Dotykacie się nawzajem, całujecie, mruczycie
(a te wszystkie bakterie? a te wszystkie zarazki? choroby?)
Wzdychasz i myślisz, że to wszystko jest całkiem przyjemne
(kiedy tylu ludzi na świecie cierpi i płacze!)
Myślicie o tym że może porwie cię ten książę na białym koniu i narodzi się nowa baśń
(a kto wie, może koń już zdechł a książe cierpi na impotencję? Bądź na odwrót. Co gorsze?)
Pękacie w szwach od rojeń i spazmów
(a zastanawiałaś się, co może wyleźć z niego, gdy nastąpi przesilenie?)
Być może z tym kimś wbiegniecie w szalonym tempie na sam szczyt
(lecz ten kamień, który toczycie, w każdej chwili może spaść, i trzeba będzie z nowym syzyfem ciągnąc znów to wszystko do góry)
i wciąż zapominasz, że to wszystko to tylko Koło Fortuny w telewizorze Pana Boga.

Tajna


#7
Originally uploaded by -bianca-

Maj 2008.
Ogłaszamy narodziny Nowej Wielkiej Tajemnicy. W sumie nie takiej nowej, w sumie nie takiej wielkiej.

Miejsce: gdzieś w Środkowej Europie.

Czas: dwudziestolecie między moimi rodzicami a ich wnukami. Na przełomie romantyzmu i oświecenia. Na palcach, cichutko, wylazło może nie z brzucha, ale niedaleko, taka ciąża pozamaciczna (choć z macicą też trochę związana, chyba pępowiną, trochę małżowiną, trochę elektroimpulsami).

Znaki specjalne- kilka tików: półprzymknięcie oczu, półotwarcie ust, pół-wypowiadanie-słówek.
Przeszłość: nieznana
Teraźniejszość: obiekt okazem zdrowia
Przyszłość: zawał serca (Powód: problemy z wytrzymywaniem nadmiernej przyjemności. Przyziemności- też.)

Wskazania: czerpanie pełnymi garściami

Przeciwwskazania: wszystko inne

Wynurzenie


#147
Originally uploaded by anton.komlev

Kapitanie! Na lewo (jak serce każe...) burta!

Przed nami sporej wielkości wielo-rym, za nami wrogie okręty (wkręty, przekręty, odmęty, zniechęty, podstępy) nieprzyjaciela. Pod nami spróchniały wrak (brak, flak, tak na wspak), z okien wypływają płaszczki i rozgwiazdy (jazdy, wjazdy, rozjazdy), sztuczne złoto zardzewiałe w drewnianych pirackich skrzyniach.

Rozkaz: pełne wynurzenie!

Słońce coraz bliżej, wielo-rym- mąciwoda je przesłania, przepływa w te i we wte, słońce na powierzchni faluje i rozkojarza, drżące (przywołujące, zachęcające, podniecające, kuszące, sprzeciwu nieznoszące).

Kapitanie! Pełne wynurzenie! Peryskop- mikroskop wskazuje nową drogę, tylko żeby szkieł nikt w nim nie potłukł, nie zaburzył obrazu, nie wzburzył ocenu, statku nie zatopił. Trzeba wypłynąć na szerokie wody, z delfinami pobawić się w ganianego (genialnego, rozkosznego).

Taki wielo-rym częstochowski.

wtorek, 6 maja 2008

Po Ua


Smoke (&sun) on the water
Originally uploaded by Grażyna Siedlecka

Wróciłam z Ukrainy cała i zdrowa. Po szaleństwie tych dni to aż dziw bierze że wszystko ze mną w porządku...

Tarnopol. "Fajne misto.." trzeba tam jeszcze wrócić. Nie tylko dla boskiego jezrioka (przepraszam: "stawu") na środku miasta, ale głównie do ludzi.Dowiedziałam się tam, że Alco-energy napój jest bardzo smaczny a rozrzucone na suchej trawie płatki czerwonych tulipanów wyglądają bardzo ładne. Oraz że możliwym jest huśtanie się na bramie a serafinowie rzeczywiście mieli (mają?) 6 skrzydeł.

Krzemieniec. Tablica pamiątkowa- mniej więcej: "Tu na początku XIX wieku prawdopodobnie był przejazdem Szewczenko", zamek wysoko nad miastem, dużo deszczu, tańce w knajpce rodem z czasów radzieckich (boso! i lustra na suficie!), 10 osób w hotelowej jedynce.

Poczajów. Dużo deszczu, dużo piwa, długie oczekiwanie na posiłek, szafa grająca i "Tom&Jerry" na telewizorku. Klasztor zalany wodą, zacieniony i tajemniczy. Studzienka z wodą (świętą?) i różowa husteczka na głowie. Dowiedziałam się tam, że po 18 nic już nie kursuje do innych miast a nielegalna taksówka wcale nie jest taka droga.

Lwów. Po raz kolejny Lwów. Chłodne blokowisko i tłum ludzi leżący na dywanie w dużym pokoju. Masa papierosów spalonych przy oknie w kuchni i długie pogaduchy o życiu (jakież to banalne!). Dzień kolejny- boląca głowa, koncert Mertvego Pivnia. Spotkanie ze znajomym panem cieciem z Lalki (tym od polskiej anegdotki: Co to jest: czarne, ma dwoje uszu i drze się, jak leci? Czarny kot kopnięty w dupę!). Wpuścił nas za niższą cenę. Kacowa fontanna i głupi pomysł- ale byśmy pojechali w Karpaty! I jak to zwykle bywa w doborowym towarzystwie- słowo przeszło w czyn. Szykujemy się na dalszą podróż po Ukrainie. Mroczna knajpka w oczekiwaniu na pociąg. Dowiedziałam się, że "sympatycznie panowie", nawet jeśli wypije się z nimi 'za znajomstwo', i tak mogą chcieć cię pobić, a także że 12 piw to może być za dużo, nawet jak na doświadczonego chłopa.

Czerniowce. Mnóstwo słońca, gołębie na głowie Szewczenki i cudowna chłodna fontanna. Mnóstwo detali, jak fotografie zostały w głowie (ja jeszcze tam wrócę!): malutkie drzwiczki od "remontu vzuttya", drewniana cerkiewka pachnąca gorącym drzewem, naklejka "nie degraduj", ormiańskie (?) uliczki z niespotykanej architektury kamieniczkami. Kompletny brak knajpek. Jeszcze tam wrócę.

Lwów. Ostatnie zakupy, ostatnie terytorium tej podróży. Niebieskie papierosy, biała słonina, czerwony ketchup, czarny chleb, białe pierogi, brązowe masło czekoladowe, biały alkohol (tak, biały, choć chciało by się żurawinówki, cytrynówki, wiśniówki, miodówki, rumu z kolą czy kaktusowego drinka) i strugi deszczu na granicy. Nieprzyjemny P R Y K O N D O M N I K :)

Przestawienie wskazówek zegarka, przestawienie sieci w komórce, przestawienie w związku z kolejną zmianą terytorium.