piątek, 16 maja 2008

Abstynent dużurny jego mać


11
Originally uploaded by avraham bank

Dzień dzisiejszy: 16 maja 2008.
Stan konta: bardzo zmieniony (bilans ujemny)
Pogoda: słońce z przebłyskami chmur i piorunów.
Pora: nadranna (a zresztą kto to wie, czas to taka względna rzecz)

O dniu dzisiejszym pisać nie będę, bo ledwo się zaczął (oj zaczął, do czorta zaczął, kacem na Najświętszą Panienkę...). Napiszę o wczoraj, bo dzień zwykłym nie był i chyba niewartym opowiadania, ale napiszę.

Jak wszem i wobec wiadomo, ja, dyżurny abstynent, spokojnym człek i ludziom staram się nie napataczać bez przyczyn i problemów zbytnich nie organizować. Wyszedłem sobie po prostu na randkę z tym Wojciechem, co go niedawno w czytelni poznałem (Prousta czytał, och, Prousta!). Przystojny trzydziestoletni brunet, wąsik, bródka, garniturek, myślę sobie- dobry materiał na kochanka, nawet na męża, gdyby to wolna amerykanka była (a nie ma, na psa zdechłego, nie ma).

No to wyszedłem na randkę, ale przygoda spotkała mnie istnie paranormalna: drogę zastąpił mi policjant i każe dmuchać w balonik. Nie mam balonika! mu krzyczę, ale że mundurowych nie lubię a boję jak ducha złego- to długa! Biegnę, nogi na bruku gubię, kostki wykręcam, skręcam w lewą bramę i do prawych drzwi pukam. A tu pan mi mówi, taki zażyganny z lekka i spirytkiem wionący: wpuszczę, jak grzdyla łykniesz. Podumałem, czasu nie miałem za wiele to szybką decyzję powziąć trzeba było. A że rzadko piję, myślę- alkohol moralnych nie tyka, wezmę grzdyla- nie umrę. Więc taką miareczkę niewielką, kropelki dwie albo cztery (tylko parzyście, moi drodzy, tylko parzyście, jak świętej pamięci cioteczka zwykła powtarzać). Po drugiej parzystej miareczce ów dżentelmen bardzo miłym jegomościem się okazał, ach co za maniery! ach co za gest, do domu zaprosił, na miareczkę ponowną, by na klatce schodowej nie marznąć i palców sobie nie poodmrażać.

No i się obudziłem, na żydowskim weselu, w kapeluszu, tańcząc coś czego do dziś nazwać nie potrafię, ja, który Żydów to jak psów! swołocze jedne! nie lubię, wznosząc raz co raz toasty za pannę młodą (czemu się ocknąłem- wciąż nie rozumiem), mój dobrodziej kochany tańczył przy mnie ze striptizerką nagą na barana, pomyślałem że koniec świata i że do domu czas spacerkiem powoli. Więc hajda, wyszedłem...

i dopiero się budzę. Ja, taki moralny, abstynent dużurny jego mać.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Dzięki za odwiedziny:) Również piszesz ciekawie. Plus niezłe zdjęcia na Flickr.