wtorek, 6 maja 2008

Po Ua


Smoke (&sun) on the water
Originally uploaded by Grażyna Siedlecka

Wróciłam z Ukrainy cała i zdrowa. Po szaleństwie tych dni to aż dziw bierze że wszystko ze mną w porządku...

Tarnopol. "Fajne misto.." trzeba tam jeszcze wrócić. Nie tylko dla boskiego jezrioka (przepraszam: "stawu") na środku miasta, ale głównie do ludzi.Dowiedziałam się tam, że Alco-energy napój jest bardzo smaczny a rozrzucone na suchej trawie płatki czerwonych tulipanów wyglądają bardzo ładne. Oraz że możliwym jest huśtanie się na bramie a serafinowie rzeczywiście mieli (mają?) 6 skrzydeł.

Krzemieniec. Tablica pamiątkowa- mniej więcej: "Tu na początku XIX wieku prawdopodobnie był przejazdem Szewczenko", zamek wysoko nad miastem, dużo deszczu, tańce w knajpce rodem z czasów radzieckich (boso! i lustra na suficie!), 10 osób w hotelowej jedynce.

Poczajów. Dużo deszczu, dużo piwa, długie oczekiwanie na posiłek, szafa grająca i "Tom&Jerry" na telewizorku. Klasztor zalany wodą, zacieniony i tajemniczy. Studzienka z wodą (świętą?) i różowa husteczka na głowie. Dowiedziałam się tam, że po 18 nic już nie kursuje do innych miast a nielegalna taksówka wcale nie jest taka droga.

Lwów. Po raz kolejny Lwów. Chłodne blokowisko i tłum ludzi leżący na dywanie w dużym pokoju. Masa papierosów spalonych przy oknie w kuchni i długie pogaduchy o życiu (jakież to banalne!). Dzień kolejny- boląca głowa, koncert Mertvego Pivnia. Spotkanie ze znajomym panem cieciem z Lalki (tym od polskiej anegdotki: Co to jest: czarne, ma dwoje uszu i drze się, jak leci? Czarny kot kopnięty w dupę!). Wpuścił nas za niższą cenę. Kacowa fontanna i głupi pomysł- ale byśmy pojechali w Karpaty! I jak to zwykle bywa w doborowym towarzystwie- słowo przeszło w czyn. Szykujemy się na dalszą podróż po Ukrainie. Mroczna knajpka w oczekiwaniu na pociąg. Dowiedziałam się, że "sympatycznie panowie", nawet jeśli wypije się z nimi 'za znajomstwo', i tak mogą chcieć cię pobić, a także że 12 piw to może być za dużo, nawet jak na doświadczonego chłopa.

Czerniowce. Mnóstwo słońca, gołębie na głowie Szewczenki i cudowna chłodna fontanna. Mnóstwo detali, jak fotografie zostały w głowie (ja jeszcze tam wrócę!): malutkie drzwiczki od "remontu vzuttya", drewniana cerkiewka pachnąca gorącym drzewem, naklejka "nie degraduj", ormiańskie (?) uliczki z niespotykanej architektury kamieniczkami. Kompletny brak knajpek. Jeszcze tam wrócę.

Lwów. Ostatnie zakupy, ostatnie terytorium tej podróży. Niebieskie papierosy, biała słonina, czerwony ketchup, czarny chleb, białe pierogi, brązowe masło czekoladowe, biały alkohol (tak, biały, choć chciało by się żurawinówki, cytrynówki, wiśniówki, miodówki, rumu z kolą czy kaktusowego drinka) i strugi deszczu na granicy. Nieprzyjemny P R Y K O N D O M N I K :)

Przestawienie wskazówek zegarka, przestawienie sieci w komórce, przestawienie w związku z kolejną zmianą terytorium.

Brak komentarzy: