piątek, 5 grudnia 2008

S. Żadan
Czerwony Elvis
(socjalistyczne natroje wśród gospodyń domowych)


Warhol, Red Elvis (book version: Elvis I and II), Pop Art
Originally uploaded by benne_m




Przekład własny z j. ukraińskiego

Jak schudnąć bez diety

Każda gospodyni domowa, włączona w walkę społeczną, ma pamiętać o trzech rzeczach. Po pierwsze, samoorganizacja. Samoorganizacja gospodyń domowych przewiduje przede wszystkim pokonanie izolacji społecznej jako takiej. Oto gospodyni domowa wychodzi z domu i myśli: och, ta moja społeczna izolacja, to moje wyłączenie z walki, cóż ja mogę z tym zrobić, jestem samotną ciężarną gospodynią domową, moja społeczna izolacja dobija mnie, staję się po prostu zakładniczką okoliczności, tak myśli, i popełnia pierwszy błąd. Główni wrogowie gospodyni domowej: menadżerowie, agenci reklamy i pracownicy samorządowi pilnują każdego jej kroku, są już gotowi przechwycić ją, kontrolują jej aktywność społeczną, myśląc- oto ona, ta szatańska gospodyni domowa, z jej szatańską izolacją społeczną, co ona sobie myśli, co ona, kurwa, sobie myśli, myśli, że my za nią rozwiążemy jej problem wyłączenia z walki, ma zamiar przerzucić na nas ten problem. Myśli sobie, że wszyscy menadżerowie i agenci reklamy, wszyscy pracownicy naszego, kurwa, samorządu, zaraz rzucą się rozwiązywać jej socjalne problemy, tak? No, to się myli, mówią menadżerowie, tak, głęboko się myli, i oto czemu.

I zatrzymują ją i zaczynają mówić mniej więcej tak: mum, mówią, zaznajomiliśmy się z twoim problemem, tak, mum, opracowaliśmy wszystkie warianty, ale sorry, mum, nic z tego nie wyjdzie, obawiamy się, że nie zdołamy rozwiązać twojego problemu, właśnie tak, mum.

I wtedy ona, samotna gospodyni domowa, mówi sobie, no, wiedziałam, wiedziałam, że tak się wszystko obróci, ten problem tkwi w mojej izolacji, w moim, kurwa, wyłączeniu z walki, w tym tkwi cały ten problem, tak, mają rację, ci szaleni pracownicy samorządu, oni niezaprzeczalnie mają rację, no dokąd mi iść z moją izolacją, z moim toksycznym zatruciem, dokąd?

Ale stop. To, o czym ci mówią, ma i swoją drugą stronę. Popatrz- widzisz go? To menadżer. Ma trzydzieści lat. Ma brak perspektyw w tym biznesie i problemy z samoidentyfikacją. Inaczej mówiąc, jest gejem, rozumiesz, jest pedałem, powtarzaj, no już, powtarzaj - pe-dał, zuch. No, jeszcze raz, kto to? Menadżer. Tak, ale przede wszystkim, kim jest? Pe-da-łem. Głośniej! Pedałem. Jeszcze głośniej!!! Pedał! To pedał! To menadżer-pedał! Wszyscy menadżerowie - to pedały! I wszyscy agenci reklamy - też pedały! Pedały, i sucze dzieci, dodamy od siebie! Tak, pedały i sucze dzieci. Wszyscy menadżerowie i agenci reklamy - pedały i sucze dzieci! A już nie mówię o samorządowych pracownikach!
Zuch. Ot co nazywa się samoorganizacją.

Po drugie. Każda porządna gospodyni domowa powinna pamiętać o solidarności. O solidarności. Powtórz! O so-li-dar-noś-ci! Dokładnie, o solidarności. Kto jest twoim wrogiem? Pedały i sucze dzieci! Dobrze, i jeszcze pracownicy samorządu. Kto jest twoim przyjacielem? Nie wiesz, kto jest twoim przyjacielem? Każda porządna gospodyni domowa jest solidarna z zawodowymi kolektywami kołchozów, sowchozów, eksperymentalnych gospodarstw, a także z pracownikami ciężkiego, węglowego i maszynowego przemysłu. Powtórz! Maszynowego. Tak, maszynowego. Każda gospodyni domowa, aktywnie włączona w walkę, odczuwa braterskie ramię pracowników przemysłu maszynowego. I eksperymentalnych gospodarstw. Tak, dobrze - i eksperymentalnych gospodarstw. Pokonanie twojej izolacji społecznej jest bezpośrednio powiązane z solidarnością z zawodowymi kolektywami eksperymentalnych gospodarstw. Czy to rozumiesz? Tak. I oni to rozumieją, te sucze dzieci, oni też wspaniale to rozumieją. Dlatego cała ich działalność skierowana jest przeciwko ciężkiemu, a przede wszystkim przeciw maszynowemu przemysłowi. Menadżerowie kontrolują cię, czujesz to? Czuję. Co czujesz? Menadżerowie kontrolują mnie. Kontrolują moje czyny, moje rachunki, moje finanse, kontrolują mój seks. Jaki seks? Jesteś samotną ciężarną gospodynią domową! Okey, seksu nie kontrolują, kontrolują moje kanały finansowe, moje wkłady kapitałowe, moje podatki, moje opłaty komunalne, moją izolację społeczną, moje włączenie w walkę, moją solidarność ze wszystkimi pracownikami ciężkiego i wszystkimi pracownikami maszynowego przemysłu, kontrolują moje telefoniczne rozmowy, moje żywienie, moje samopoczucie, moje zdrowie, moje jazdy na haju, moje sny, moje codzienne notatki, moją ciążę. Kto kontroluje twoją ciążę? Sucze dzieci. Prawidłowo, kim oni są? To menadżerowie. I jeszcze? Agenci reklamy i samorządowi pracownicy. Właśnie tak- samorządowi. Ale po co im moja ciąża?

I ostatnie, trzecie. Każda gospodyni domowa musi pamiętać o zasadach bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Nic nie kosztuje tyle, co zaniedbanie zasad bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Codziennie w kraju ginie prawie siedemdziesiąt samotnych gospodyń domowych. To bardzo dużo. Przyczyną tego jest niedbałość, nieuwaga, a przede wszystkim- nadmierna izolacja społeczna gospodyń domowych, ich niewłączenie się w walkę, właśnie ona zazwyczaj prowadzi do fatalnych skutków. Przede wszystkim- gaz. Gaz- najbardziej efektowny sposób walki z twoją izolacją. System przykręca ci kurki, starając się całkowicie przejąć kontrolę nad tobą, system trzyma jedną rękę na kurku, a drugą ręką, co on robi drugą ręką, czy wiesz, co on robi drugą ręką? Nie? A chcesz się dowiedzieć? Tak. Na pewno chcesz? Tak, chcę. Powiedz - ja chcę wiedzieć, co system robi drugą ręką wtedy, kiedy pierwszą przykręca mi kurki. Ja chcę wiedzieć, co robi system drugą ręką wtedy, gdy pierwszą przykręca mi kurki. Słuchaj: system- to jednoręki bandyta! To jednoręki bandyta, stworzony po to, aby wyciągać od ciebie szmal. Żeby wyciągać szmal i kontrolować każdy twój krok. To jednoręki bandyta, stworzony do wywierania totalnej presji. Jednym słowem- drugiej ręki nie ma. Wszystko, koniec.

Jak urządzić niezapomnianą korporacyjną imprezę

I oto menadżerowie zbierają się po ciężkim roboczym dniu w barze, tłuści, ciężcy i nieruchawi, menadżerowie średniego szczebla, tłoczą się w barze, jak foki, biją płetwami i wydają ostre przenikliwe dźwięki, przekrzykują grające szafy i ocierają się koło karaoke, mkną, plaskają po podłodze swoimi płetwami, do kibla, ho-ho, mówią jeden do drugiego, dobrze, że się tu zebraliśmy, my- menadżerowie średniego szczebla, zawsze mamy o czym porozmawiać po ciężkim roboczym dniu, hej, przyjaciele - mówią jeden do drugiego - o czym porozmawiamy dzisiaj? O rugby czy o babach? Do dupy rugby, wyraża sprzeciw część menadżerów, machając płetwami! Gadajmy o babach! Tak, tak, ożywia się reszta menadżerów, gadajmy, gadajmy. I nawet ci, których wsysło do kibla, mkną z powrotem, bijąc płetwami po podłodze. No to co, gadamy o babach? - jeszcze raz dopytuje się tata- foka. Tak-tak, jeszcze raz, drugi raz w ciągu chwili ożywiają się menadżerowie. I wtedy tata- foka mówi do nich tak:

Joł, - mówi on, - joł, przyjaciele, co wy mi tu gadacie, jakie baby? - mówi on, - o czym wy mówicie, ja wiem o babach wszystko, i mogę wam opowiedzieć. Bo wiem o babach wszystko. I wiecie, czemu wiem o nich wszystko? Bo patrze na babę i już wiem, czego ona chce, zawsze wiem, czego ona chce. Joł! I oto przytrafia mi się taka historia - zachodzę do sąsiedniego baru, zawsze wiem, czego chcę, znacie mnie, i podchodzę do barmana i tak mu mówię - joł, chłopcze, dla mnie jak zawsze, w porządku? Co - jak zawsze - nie rozumie mnie młokos. No, ale mnie tym nie wzruszysz, ja wiem, co co cho w tym życiu. No i mu mówię, znaczy tak, chłopcze, dla mnie jak zawsze mój ulubiony zajebisty sandwich z szynką. Łał, - zawodzą jednym głosem menadżerowie i zachwyceni biją płetwami po podłodze. Aha, - kontynuuje, - właśnie tak, joł, wy przecież mnie znacie, właśnie tak. I tu ten skurwysyn mówi mi - człowieku, mówi, człowieku, kto to widział, żeby w striptiz- barach serwowali sandwiche z szynką? Ale ja wiem, co do czego, mnie tak łatwo nie spławisz, na to mu odpowiadam: widzę, - mówię, chłopcze, że wiesz swoje, no cóż, niech będzie, myślisz, że jesteś najmądrzejszy, masz zamiar tak ot chwycić mnie za jaja, myślisz, ty taki mądrala, - i tu do mnie podchodzi baba... Baba!- wyją menadżerowie i nerwowo trą płetwami, aha, baba! - zwycięsko mówi tata,- tak-tak, przyjaciele, baba, no znacie mnie, ja takim nie odpuszczam, co, kiciu, mówię, co ty robisz w tym chlewie? Ogólnie to,- mówi ona, - ja tu pracuję, ale jeśli chcesz, możesz ugościć mnie czymś, ależ, mówię, oczywiście, co tu za porządki, widzę, mojego sandwicha i tak nie przyniosą, ale w porządku, mała, czego się napijesz? Pić będę, - mówi ona,- i jeśli nie jesteś ostatnim frajerem, to mi postawisz. No, mi dwa razy powtarzać nie trzeba, mówię do barmana: chłopcze, mówię, do diabła z tobą, zrób wszystko, czego zachce moja dziewczynka, okey? Okey, mówi ten skurwysyn, okey, i do niej: dla ciebie co, mówi, Mania, znowu wódy? Wódy,- zachłystują się zachwyceni menadżerowie. Aha- wódy. Właśnie tak. I oto patrzę jak ten skurwysyn kręci się naokoło mojej dziewczynki, i mówię, co, mała, byłoby nieźle się przesiąść. I oto przesiadamy się, i ona mi mówi: ty,- mówi ona,- ja widzę, dobry z ciebie tatko, aha,- mówię,- joł, ty mnie jeszcze nie znasz, i wtedy ona dotyka mojej płetwy. O! o! o! - zawodzą menadżerowie. Tak, tak - dotyka mojej płetwy, i jej ręka schodzi niżej i niżej. Niżej! Niżej! - skandują menadżerowie. Tak- coraz niżej i niżej, aż do chwili, kiedy niżej po prostu nie ma dokąd. Nie ma? - zachłystują się menadżerowie. Tak, kiedy niżej już nie ma dokąd, ona nagle podnosi głowę i mówi: słuchaj, mówi ona, u ciebie co- w ogóle nigdy nie stoi? A! a! a! - żwawo stękają oczarowani menadżerowie. - I oto moja historia o babach, przyjaciele! - zwycięsko wykrzykuje tata- foka, i tu już wszyscy menadżerowie średniego szczebla podrywają się ze swoich miejsc i rzucają się do baru po nowy alkohol, ktoś do karaoke, bić płetwami, ktoś po prostu biegnie do kibla, nie wytrzymując tego nieskończonego i wszechogarniającego haju, i zaczyna usypywać prosto na umywalce niekończące się śnieżnobiałe ścieżki i przesuwa się po tych ścieżkach, wciągając w siebie magiczne kryształy ciężkiego roboczego dnia, i jako ostatni wbiega zupełnie młody menadżer, syn pułku średniego szczebla, i on też plaska swoimi rączkami, swoimi płetwami- niedorostkami i krzyczy: i mi, przyjaciele-menadżerowie, i mi, mi też dajcie, ale oni mu na to: idź do dupy, koleś, na dzisiaj koniec, wszystkie ścieżki zamknięte, nie! - krzyczy on, - nie! jak to tak, ja też słuchałem tej historii o babach, mnie po prostu zaraz rozerwie, dajcie cokolwiek. - I wtedy stara-mądra foka wysypuje coś ze swojej kieszeni i mówi: hej, synku, spróbuj tego, to cię sponiewiera. Co to? - lęka się syn pułku. Proszek, - mówi foka. jaki proszek? - pyta ponownie syn pułku. Do prania. No, synku, to twój pierwszy proszek do prania. Zaraz się zrzygasz. Syn pułku podchodzi do umywalki i myśli: zaraz się zrzygam. I menadżerowie patrzą na niego, przykrywszy się płetwami, i myślą: o, zaraz się zrzyga, zrzyga się. I stara-mądra foka-pedał popycha go w stronę umywalki i czule szepce: no, bejbe, dalej - zaraz się zrzygasz. I on schyla się nad umywalką i ostro wciąga w siebie wszystko, co widzi.
I tu rzyga.

I oto gospodyni domowa przychodzi do oddziału pomocy społecznej i myśli: och, myśli, jestem samotną ciężarną gospodynią domową, na cóż mogę liczyć? Rzecz jasna, nikt mi nie pomoże, nie otrzymam żadnej takiej społecznej pomocy, kto by mi jej udzielił - tej społecznej pomocy, wszystkie drzwi są dla mnie zamknięte i każdy urzędnik myśli tylko, jak mnie ujebać. I tu ona widzi jego, och, myśli, no, tak, oczywiście, może ten sympatyczny młody urzędnik da radę mi pomóc, widać, że system jeszcze nie wycisnął z niego resztki człowieczeństwa, kto wie, może zostało w nim jeszcze coś żywego, możliwe, on też miał mamę, możliwe, ona też kiedyś była w ciąży, no, jasne - na pewno kiedyś była w ciąży, z tym oto wcześniaczkiem, do niego też i pójdę. I podchodzi do niego i mówi: och, synku, sam bóg mi cię zesłał. Kto zesłał? - nie rozumie urzędnik. Tak-tak, synku, przecież wiem, właśnie ciebie mi trzeba. W końcu u ciebie też jest mama. Mama? - nie rozumie urzędnik. No, tak, dobrze, - mówi gospodyni domowa, -powiem ci jak rodzonemu - jestem gospodynią domową, samotną ciężarną gospodynią domową, rozumiesz, synku, przytarabaniłam się tu nie ot tak, ja po swoją społeczną zapomogę, i jeśli ty, wcześniaczku, tu siedzisz, to widocznie odpowiadasz za pomoc społeczną dla samotnych ciężarnych gospodyń domowych. A on jej na to mówi: znaczy tak, mum, wszystko jasne, chodźmy, będziemy rozwiązywać twój problem. Oto, synku,- mówi ona,- ciebie mi rzeczywiście sam bóg zesłał. Mum,- odpowiada on na to,- nikt mnie nigdzie nie zsyłał. W porządku? W porządku,- mówi ona z niezadowoleniem. - To jak tam będzie z moją społeczną dopomogą? Znaczy, tak,- mówi urzędnik,- z dopomogą. Bierzmy się za rozwiązywanie twojego problemu. No, bierzmy się,- nie zaprzecza ona. Znaczy, tak- mówi on,- znaczy, jesteś samotną ciężarną gospodynią domową? Samotną synku,- odpowiada ona. I przyszłaś do naszego oddziału? - ciągnie on. Przyszłam, synku,- odpowiada ona. I tobie potrzebna pomoc społeczna? - uściśla on na wszelki wypadek. Yes, synku, yes,- przytakuje ona,- pomoc społeczna. A my nie udzielimy ci pomocy społecznej, mówi on i wychodzi z gabinetu. Fuck,- mówi ona i wychodzi w ślad za nim.

I oto on nerwowo wchodzi do kibla, suka, myśli, ot suka, samotna ciężarna suka, jakże ona mnie dorwała, jakże one wszystkie mnie dorwały z tą swoją społeczną zapomogą, po prostu dorwały, wszystkie te samotne ciężarne gospodynie domowe. U mnie też była mama, i ona też, oczywiście, była w ciąży, no, jasne, że była, w końcu siedzę tu teraz z rolką w ręce, jasne, że była w ciąży i co - chodziła prosić o zapomogę społeczną? Tak, chodziła! I co- ktoś jej dał? Tak, dali! I nic mi teraz do tych ich zapomóg, też mi ciężarna,- mówi i zaczyna myć ręce,- ciężarna, zachowuje się, jakby zamierzała urodzić Elvisa Presleya. Suka, gdzie mydło? - rozgląda się po pokoju. - Chociaż ręce bym sobie mógł umyć, suka? Gdzie mydło? Albo chociaż proszek do prania. I nagle przypomina sobie wczorajszy proszek.
I tu znowu rzyga.

Jak zachować rodzinne zacisze

Każda gospodyni domowa chce zostać mamą Elvisa. Obywatelski status mamy Elvisa sam z siebie daje znaczną przewagę. Przede wszystkim, problem społecznej adaptacji. System pasuje przy mamie Elvisa. Gospodyni domowa przychodzi do swojego banku kredytowego i mówi: okey, mówi ona, jestem mamą Elvisa, gdzie mogę znaleźć kierownika departamentu od kontaktu z obywatelami? Znaczy tak, synku, mówi do naczelnika departamentu, posłuchaj mnie uważnie - jestem starą samotną gospodynią domową, możliwe, coś w swoim życiu robiłam nie tak, możliwe, nie jestem zbyt włączona w walkę, ale do diabła, synku, mój Elvis, mój mały, on wie co robić, i oto co wam powiem - takiego gówna, jak w waszym banku kredytowym, dawno nie widziałam. A ja w swoim życiu, do urodzenia Elvisa, rzecz jasna, widziałam tyle gówna, że sobie wyobrazić nie możesz. I z tymi słowami zostawia naczelnika departamentu sam na sam z problemami samoidentyfikacji. Mama Elvisa przychodzi na giełdę i mówi: och, mówi, i tu to samo, i tu to samo gówno, posłuchajcie, krzyczy do brokerów i maklerów, wy - sucze dzieci, a ja jestem mamą Elvisa i obym zdechła, jeśli widziałam gdziekolwiek takich przegrańców, takich dyndyfiutów, jak wy! Co ty, mum, próbują ratować sytuację maklerzy, jesteśmy całkiem normalnymi kolesiami, znamy twojego Elvisa, jaki problem, mum? Problem w tym, mówi im mama Elvisa, że jesteście dyndyfiutami, i niech mnie diabeł porwie, jeśli teraz mówię nieprawdę. Po prostu chciałam wam powiedzieć: wy dyndyfiuty!, nic osobistego.

Elwis przychodzi po to, żeby rozwiązać problem z twoim ubezpieczeniem. Elvis mówi ci: kapitalizm nie jest w stanie odebrać nam najważniejszego- naszego poczucia samoorganizacji. I solidarności. Moja mama, mówi Elvis, prosta samotna gospodyni domowa, nauczyła mnie najważniejszego: system zawsze trzyma rękę na kurku! System zawsze kontroluje poziom gazu w rurociągu. Wtedy, kiedy ty walczysz o swoje przeżycie, on przykręca zawory. Wtedy, kiedy ty próbujesz zrobić coś ze swoim ubezpieczeniem, on reguluje siłę ciśnienia. Właśnie wtedy, kiedy ty zajmujesz się samoorganizacją, system trzyma swoją dłoń na tym diabelskim kurku. I kiedy on trzyma jedną jedną rękę na kurku, wiecie, co robi drugą ręką, czy wiecie, co on wówczas robi drugą ręką? Nie? A chcecie się dowiedzieć? Tak. Na pewno chcecie? Tak, chcemy. Powiedzcie - my chcemy wiedzieć, co system robi drugą ręką wtedy, kiedy tą pierwszą przykręca nam kurki. My chcemy wiedzieć, co system robi drugą ręką wtedy, kiedy tą pierwszą przykręca nam kurki. Drugą ręką wali sobie konia!

Mama Elvisa przychodzi do domu, znajduje pośrodku pokoju kupę pustych puszek po piwie, znajduje w wannie samego Elvisa, który śpi w ciepłej wodzie, znajduje jego portfel, jego kowbojskie buty, jego zasraną ekologiczno-czystą odzież, całą we krwi i flakach młodych menadżerów i agentów reklamy, och, Elvisie, mówi, mój lekkomyślny maluchu, mój niesamowity Elvisie, w białym ubraniu i wojskowej spodniej bieliźnie, mój ulubieńcu, słońce mego życia, cóż się tak napierdoliłeś, Elvisie, cóż się tak naprułeś, że śpisz teraz tak po prostu w wannie, wprost w swojej wojskowej spodniej bieliźnie. Och, Elvisie, mówi, system walczy z nami wszystkimi możliwymi sposobami, system zna wszystkie nasze słabe punkty. Wszystko prawidłowo, Elvisie, system- to dwuręki bandyta, i dopóki jedną swoją dłoń trzyma na kurkach, drugą wali konia. Przy czym wali konia, Elvisie, tobie.

Jak odmówić agentowi reklamy

Agent przychodzi do domu gospodyni domowej i myśli: suczka,- myśli,- suczka, oto teraz siedzi sobie w domu, zamknęła się, planuje wyrzucić mnie, a jakże, myśli - gdzie ten agent, zaraz go wyrzucę, zaraz coś u mnie wygrzebie, dobrze się przygotowałam, zaraz go obowiązkowo wyrzucę, tylko przyjdę do niej, od razu zacznie mnie wyrzucać, zacznie mówić o służbach społecznych, o ubezpieczeniu, o mężczyznach, zacznie zamęczać mnie swoimi mężczyznami, myśli, że jeśli jestem agentem reklamy, znaczy to, że można mi opowiadać o swoich mężczyznach, ja już znam te suczki, wiem, o czym ona będzie mówić, o swoich mężczyznach, albo o proszku, tak-tak, dokładnie - o proszku, one wszystkie myślą o proszku, o proszku do prania, proszek do prania - ta kokaina dla gospodyń domowych, szczurza trucizna dla ich mężczyzn, ona myśli, że mnie łatwo wyrzucić, ma w dupie, że już skończyłem z narkotykami, że to już trzy miesiące, jak jestem czysty, ma, suczka, to w dupie, zaraz zacznie męczyć mnie swoim proszkiem, swoimi mężczyznami, zacznie mówić mi o służbach społecznych, a to, że jestem trzy miesiące czysty - ma w dupie, jasne, to dla was nie to, co proszek do prania i nie to, co służba społeczna, jakie tu społeczne służby, trzy miesiące, rozumiesz, trzy miesiące, co ty mi wciskasz o swym proszku, myślisz tylko, jak mnie wyrzucić, aha, no już, jestem synem pilota bombowca, mój tata był pilotem bombowca, żebyś wiedziała, więc już, jaki tu u ciebie adres, kurwa, gdzie moje okulary, gdzie moja aktówka, gdzie moje tabletki?

I kiedy podchodzi do jej drzwi, ona myśli: och, myśli, dobrze, że dziś nie ma tego nawiedzonego agenta reklamy, co za koszmar, myśli, ostatniego razu próbował sprzedać mi gaśnice przeciwpożarowe, mówi, mum, takie gaśnice, po prostu cudo, a nie gaśnice, weź od razu trzy, nie - lepiej cztery, nie, mówię ja, po co mi gaśnice, dwie, naciska on, weź chociaż dwie, mum, nie potrzebne mi gaśnice,- mówię,- ja dowierzam służbom społecznym, ot co,- mówi on,- aha,- mówi,- znaczy się służbom społecznym? Ja,- mówi on,- już trzeci miesiąc w tej pracy, i proszę mi nie gadać tych bzdur o służbie społecznej, mój tata, mówi,- jest pilotem bombowca,- i on zawsze brał z sobą jedną parę gaśnic, parę? - nie dowierzam, tak,- mówi,- parę, dwa, zawsze brał ze sobą na bojowe loty dwie gaśnice, panie,- mówię,- na cóż mu dwa? Drugi,- mówi,- dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego,- i co teraz?

I oto dzwoni do jej drzwi, i mówi: joł, mum, mówi, dobrze, że cię zastałem, na ulicy, wiesz, tak się dzieje, trzeci miesiąc - tak się dzieje, nawet nie wiem, co myśleć, dobrze wyglądasz, synku,- mówi mu na to, ja nie wyglądam dobrze, mam zatrucie toksynami, życzę zdrowia,- mówi on,- życzę zdrowia, i z tej okazji proponuję zakupić naszą nowinkę, wiem, wszyscy przestali wierzyć w normalną jakość, wszyscy próbują wyrzucić nas - ludzi, którzy dbają o wasz dobrobyt, wszyscy boją się i wierzą tylko tym diabłom, służbom społecznym i myślą tylko o swoim jebanym przez diabły proszku, o tym proszku, o tym proszku, ja wam też powiem, mum, ten proszek, jebany przez diabły proszek, już nie ma co z nim zrobić, no co ty z nim będziesz robić, czyż nie gaśnice będziesz nimi uzbrajać, proszkiem do prania, co, mum?

Ale ona mu na to mówi: posłuchaj, synku, jestem samotną ciężarną gospodynią domową, u mnie wszystko jest, kupiłam sobie gaśnicę, oto ona, czerwona, w kąciku, widzisz, no już, synku, idź sobie z bogiem, mi nie potrzebna jest wasza nowinka, znam ja wasze nowinki, znowu albo tostery przegrzane, albo jakieś aparaty do masażu, mnie nie potrzebne aparaty - mam wszystko, plus zatrucie toksynami, dlatego widzieć cię, synku, jest mi teraz po prostu nieprzyjemnie, i co powiesz?

A on jej na to odpowiada: okey, mum, zrozumiałem, wszystko jasne, mum, tostery ci nie potrzebne, rozumiem - na co ciężarnej gospodyni toster, prawda?
Prawda,- mówi ona.
I na co jej aparaty do masażu z jej zatruciem toksynami, prawda?- naciska on.
Tak, synku, tak.
A jak z gaśnicami?
W kąciku, czerwona.
Tylko proszku więcej, prawda?
Synku, denerwuje się ona,- jakiego proszku, idź sobie z bogiem.
Joł, mum,- ciągnie on,- no, jasne jakiego: do prania proszku, wam przecież, prócz niego, niczego nie trzeba, prawda?
Synku,- prosi ona...
I to, że ja trzeci miesiąc już czysty, nic ci do tego, prawda? Dla ciebie to po prostu nieciekawe, z twoim proszkiem do prania, nieprawdaż? To, że mój tato, pilot bombowca, piętnował kryzys społecznej komunikacji - dla ciebie to zwyczajnie nieciekawe, prawda?
Synku,- pyta ona,- naprawdę jesteś czysty?
Mum,- ciągnie on,- posłuchaj, mum, wiem, że u ciebie w głowie - proszek, ten jebany przez diabły proszek, proszek do prania do waszej nieopisanie wielkiej maszyny do prania, dla tej krowy waszej codzienności, wielkiego rogatego bydła postindustrialnego społeczeństwa. Maszyna do prania, jaką karmicie krwią ofiarną rozszarpanych królików, maszyna, którą obklejacie pornograficznymi pocztówkami, na które wypisujecie faszystowskie hasła - to ona przychodzi do was w nocy do sypialni i trwożliwie stęka nad wami, to ona niszczy wasze zapasy proszku do prania, to ona wyrzuca ze swego wnętrza resztki zwierząt domowych i kawałki odzieży. Aha, mum, właśnie tak - maszyna do prania, to krzesło elektryczne dla middle-class'u, zabija was swoją czarną energetyką, przebija wasze czakry, wiesz, mum, co ona robi, kiedy zaśniesz? Spytaj, spytaj mnie, co ona robi kiedy zaśniesz, mum.

Nie, krzyczy ona, tylko nie maszyna do prania, nie tykaj jej, tylko nie ona.

Joł, mum,- naciska on,- jak to - nie ona? Właśnie ona, któż by inny. Dla kogo kupujesz cały ten proszek do prania?

Tylko nie maszyna do prania, - płacze ona.

Pudła, wielkie kartonowe pudła z proszkiem w środku. Worki proszku, całe worki proszku, dla kogo ty to kupujesz, powiedz, mum?

Nie,- prosi ona,- nie.

Przez wzgląd na jasną pamięć o moim tacie, pilocie bombowca, powiedz, mum.

O, tylko nie to,- jęczy ona.

Powiedz, powiedz mi, mum, co ty z nim robisz, gdzie go upychasz, gdzie ten jebany przez diabły proszek?!

Ale ja nie kupuję proszku do prania! - krzyczy ona.

Jak to nie kupujesz? - nagle zatrzymuje się on.

Nie kupuję! - wyje ona. - I nigdy nie kupowałam! Nigdy! Żadnego proszku do prania!!!

(...)

.

wtorek, 2 grudnia 2008

Dzień


Перехід.
Originally uploaded by spilmane

Dzisiaj napisałam pierwszy od dawna list. Nie jakiś tam e-mail czy pocztówka, tylko prawdziwy najprawdziwszy papierowy, na całe 4 strony a5 moim drobniutkim pismem. Kursywą. Z dorysowaną na bokach papeterią. Tzn kwiatkami i napisami w stylu "a tu jest zajebista papeteria". Nie wiem co w tym było, ale jakoś tak mi fajnie, że wysłałam list. Teraz będę bardzo czekać na odpowiedź, bo tak to zwykle jest.
I to takie zabawne. Nawet nie myślimy o tym co się dzieje z tym listem po drodze. Wrzucamy myśli na papier a za parę dni ktoś to czyta, paczuszka ze słowami, czasem bardzo ważnymi. I dlatego będę bardzo czekać na list powrotny. Choć możliwe, że nigdy nie przyjdzie.

Dzisiaj Kuba mi powiedział, że fajnie by się ze mną szlajało, bo jak mi się otwiera drzwi to mogę przejść pod ręką (podręczna jestem?;-) ). Ogólnie to lubię to że jestem mała. I miłe słowa to były.

I zjadłam dzisiaj babeczkę z budyniem, i ciastko o nazwie "Pszczółka", i kapuśniaczek, i kabaczka, i prince polo, babeczka była super-najprzedniejsza.

piątek, 28 listopada 2008

Każdy prawdziwy mężczyzna powinien umieć tańczyć


Tango
Originally uploaded by la bohème

1. Każdy prawdziwy mężczyzna powinien umieć tańczyć. Nie chodzi tu o szkoły, kursy etcetera. Wystarczy, żeby umiał poprosić kobietę do tańca i odważył się odtańczyć swój taniec do końca. Wystarczy, by miał odwagę. I odrobinę zaangażowania.

2. Nic tak nie zbliża jak taniec. To jedyny moment, kiedy dwoje zupełnie obcych ludzi może być ze sobą naprawdę blisko. I bezkarnie mogło się dotykać policzkiem o policzkiem, bądź choćby potrzymać czyjąś dłoń w swojej dłoni.

3. Nic tak nie pozwala zgrać się, jak taniec. Tylko wtedy można robić coś naprawdę razem, w jednym rytmie, odgadywać myśli drugiej osoby, czuć się jednym ciałem. prawie jak seks.

4. Nic tak nie pogłębia przyjaźni jak taniec. Kiedy można się porozumieć bez słów, wygłupiać, patrzeć sobie w oczy.

5. Nic nie pozwala tak błyskawicznie zniewolić, jak taniec. Poczucie silnej dłoni, silnego ramienia - albo giętkiej i wąskiej talii pod ręką. Taniec to jedyna czynność, która pozwala momentalnie się zakochać.

6. Każdy mężczyzna powinien mieć odwagę tańczyć. Jeśli nie tańczy- znaczy to, że jest niepewny siebie. Nie ma poczucia swojej roli kogoś, kto potrafi prowadzić - nie tylko w tańcu, ale i w życiu. Nie ma fantazji. A przede wszystkim - nie chce uszczęśliwić kobiety. I to chyba jest najgorsze.


7. Jednym z moich najważniejszych wspomnień z dzieciństwa jest to, że moi rodzice na wszystkich imprezach tańczyli. I ich znajomi też. I dalej tańczą. To mialo wielki wplyw na moja swiadomosc. Nie potrafię wyobrazić sobie życia z kims, z kim nie moglabym tańczyć. Czasem myslę, że moglabym decydowac sie na spedzenie zycia z kims, z kim dobrze by mi się tańczylo, poza tym wcale go nie znając. Ale tylko czasem :)

wtorek, 25 listopada 2008

Vokzal. Dopry początek ksiązki.


magic train
Originally uploaded by re_fantazy

Wielkie dworce kolejowe to świat rządzący się innymi prawami. Zawsze o tym zapominam, dopiero gdy znów znajdę się w poczekalni, przy kasie, zagubię się kolejny raz szukając odpowiedniego peronu - świat dworca przypomina mi o swoim istnieniu. Zwykle czyni to, zsyłając całe roje gołębi i wróbli, zastawiając drogę budkami z preclami, napojami i bananami, podkładając pod nogi zwały dziwnych niczyich ubrań wzdłuż ścian podziemnych przejść, z których czasem wystaje obuta w zniszczoną skarpetkę stopa lub zaspana pijana twarz. Mieszkańcy tej krainy wciąż próbują wedrzeć się w rzeczywistość swoich gości. Nachalnie proszą o pieniądze na wódkę, dosiadają się do nas gdy jemy szybką zupę w dworcowym obskurnym barze, przyciągają nasz wzrok tęsknymi spojrzeniami, gdy sterczymy w kolejce do automatu do kawy.


Omijam jakąś Cygankę z dzieckiem, zasypiającą na ławce z papierosem marki Marlboro w ręce (przyjrzałem się; mnie na takie nie stać), przeciskam się przez tłum głośnych punkowców idących środkiem korytarza, moja walizka turkocze za mną jak kroki goniącej mnie śmierci więc przyspieszam, ale walizki - jak i śmierci będącej zawsze tuż obok- pozbyć na wieki się nie mogę; wreszcie schody, mój peron, ręka na poręczy od razu ugrzęzła w czyjejś ślinie ale wytrę zaraz; wbiegam, walizka niemalże frunie za mną, w chwilach krytycznych przecież zawsze zyskujemy nadprogramową moc i na chwilę jesteśmy superbohaterami - więc może walizki też tak mają, stają się na przykład superwalizkami; moja śmierć leci, wczepiona kurczowo w poły mego rozwianego płaszcza, pociąg stoi, zaraz zamkną drzwi więc wskakuję, drzwi się zatrzaskują, co za ulga, próbuję łapać oddech, co za ulga, w środku tak ciepło, chuj, że pali tu piętnaście młodych licealistek i ten smród przenika mnie do szpiku kości, co za ulga, moja śmierć nie zdążyła wsiąść, rozbiła się o zatrzaśnięte drzwi, przez chwilę widziałem smutną twarz przylepioną do szyby, pomachałem więc jej leniwie, ona spłynęła, została tam, na peronie, wtopiła się w brudny bruk obsrany przez roje gołębi i bezdomnych głodnych szarych motyli.


Przeciskając się przez kolejne zatłoczone wagony i szukając miejsca dla siebie, zostawiałem za sobą mokre ślady tego okropnego miasta. Ślinę wytarłem w kurtkę jakiegoś dresiarza, który zastawiał mi drogę i którego musiałem siłą przepchnąć, bo był zbyt pijany, by zareagować na moją prośbę, a z ust waliło mu gorzałką i pleśniowym serem. Walizka już nie turkotała, sunęła za mną całkiem gładko, kółeczka jak naoliwione, oby tak zawsze, oby zawsze. Szum głosów i pęd myśli zmywały ze mnie kolejne warstwy wspomnień o niej i jej zapachów, pozostawionych pod mankietami, w zagięciach spodni, w zagłębieniu pod łokciem, na czole, pod brwiami, pod paznokciami, na brzuchu, na uszach, na komórce, na kolanach, na leżąco, na plecach, na wspak, na odwrót, wszystko miało być na odwrót... Smak jej ust wypaliłem ze swoich warg wraz z papierosem jeszcze pod jej drzwiami. I to nie marki Marlboro, a Vieceroy; na Marlboro mnie nie stać.

*
Będąc małym chłopcem właściwie nic nie jadł. Potrafił cały dzień siedzieć na łóżku gapiąc się w telewizor, kiedy w tym czasie matka potykając się o butelki próbowała ogarnąć mieszkanie po nocnych wyczynach męża. Potrafił włóczyć się samotnie po blokowisku. Potrafił wyglądać przez okno i patrzeć na samochody. Nie jadł dlatego, że rzadko zdarzały się w domu posiłki. A jak już się zdarzały, to nie jadł w wyrazie jakiegoś niezrozumiałego buntu, przeciwko wszystkim, wszystkiemu, przeciwko sobie. Był więc chudziutki i drobny, wiecznie potargany i niewyspany, zawsze w dziurawych skarpetkach i zawsze nie do pary. Wieczorami wchodził do swojego łóżka i starał się zasnąć, ale rzadko kiedy sen przychodził od razu; nie pozwalały na to albo zbyt duży hałas, albo zbyt niepokojąca, pełna napięcia cisza. Wtedy starał się wsłuchać w rytm spadających do zlewu kropli wody, w rytm podmuchów wiatru za oknem, w rytm bzyczenia much i komarów, w rytm stukania matki palcami po stole, jej głośnych zaciągnięć się papierosem i głośnych wypuszczeń z płuc szarego dymu. W rytm kroków za oknem, w rytm cykania zegara, w rytm swojego serca. Po pewnym czasie zasypiał.


Rano budził się i zamiast iść do szkoły wlókł się do parku, wypalał znalezione niedopałki, chodził na cmentarz popatrzeć na ciche płomienie zniczy- uspakajały go. Chodził, stukał butami po rozwalonych chodnikach, wskakiwał w najgłębsze kałuże, pełen złości, bezsilności, przechodzącej po chwili w obojętne zamknięcie na wszystko po kolei. W związku z tym, że rzadko bywał w szkole, a płacze i lamenty matki po powrotach z wywiadówek tylko cieszyły go, bo było to jakieś urozmaicenie w tym milczącym i obojętnym domu, właśnie w związku z tym nie miał zbyt wielu przyjaciół. Czasem chłopak z piętra, rudy i zawsze wyglądający tak, jakby zaraz miał się rozpłakać, witał się z nim na schodach, i przy krótkiej pogawędce, w której rudzielec zwykle był jedyną czynną stroną, szybko okazywało się, że to dobry i wesoły chłopak; ale wielką przyjaźnią nazwać tej dziwnej znajomości się nie dało.

*
Tak więc stoisz, Jurku, w tym pociągowym rozchwianym kiblu, ze spuszczonymi do kolan portami, rozkołysany i bezbronny, ze swoim niepokornym zwierzątkiem w dłoniach, i próbujesz trafić do otworu, w głębi którego migają podkłady i ciemne plamy, aż w oczach się mieni, ale mocz leci wszędzie tam, gdzie nie potrzeba. Wreszcie zapinasz rozporek, pełen złości patrzysz na swoje oszczane adidasy, otwierasz okno, i mimo łomocącej w drzwi pięści odpalasz papierosa. Pędzące za oknem gołe drzewa są tak zupełnie nagie, jak w tej chwili twój mózg i twoje serce, myślisz sobie. Są martwe i ciche, jak ty. Milczące i nieszczęśliwe, wystawione na każdy mocniejszy podmuch wiatru, na burze i deszcz. Nie, ja nie jestem wystawiony na deszcz, zawsze mam przy sobie parasolkę, myślisz sobie, i uśmiechasz się gorzko do swojego super żartu. Boki zrywać.

*
Kiedy był jeszcze chłopcem, czasami w swoich włóczęgach docierał aż pod oddalony o pięć ulic sklep. Peweks, pisało na nim niebieskimi literami, a na witrynie barwnie mieniły się resorki, lalki "Barbie" i "Sindy", klocki "Lego", rowerki BeEmIks z grubymi oponami, miękkie misie z długim gęstym futerkiem. Siadał tam, odpalał jednego z ukradzionych mamie papierosów marki "Fajrant" i, krztusząc się, planował, co sobie stąd kupi, kiedy już będzie dorosły i bogaty. Nigdy nie pomyślał, że jak już będzie dorosły, i nawet jeśli będzie bogaty, to na cholerę mu się przydadzą klocki "Lego" i kolorowe resorki. Na cholerę.

*
Boże, jak bardzo chciałbym się napić. Jak bardzo. Czegokolwiek, byle mocnego. Wiśniówka, gin, bimber. Bez przepitki i bez przegryzki, bez skrzywienia i bez mrugnięcia, brutalnie wlać w siebie pól butelki, wepchnąć, zmusić się, zdradzić swój wierny organizm, zniszczyć go od środka jednym jedynym haustem, wykręcić się od środka, bez skrzywienia, bez przepitki i bez litości. Zranić się, wepchnąć ten nóż alkoholu w swoje ciało, znieczulić się. Choć dobrze wiem, że znieczuleniem by po to nie było. Wtedy bym pękł. Zanim bym padł, utopiłbym się swoim żalu i łzach, już bym nie wstał z kolan - a przecież teraz jeszcze stoję, ledwo- ale stoję, mur jest gruby, nogi sztywne, pozorny spokój i trzeźwość ratują mnie. Boże, jak bardzo chciałbym się napić.

Na korytarzu taki tłok. Przeciskam się, zaraz moja stacja, ten tłum studentów cieszących się że święta i że wreszcie zjedzą normalny obiad, jacy oni wszyscy głupi, jacy żałośni, jeszcze życie wam tak dosra, że się nie pozbieracie, robaki jedne, pasożyty, oślizgłe tasiemce. Spierdalać z mojej drogi, pozabijam. Ja też na święta, a co. Do milczącego domu i zapitego ojca i do matki, po której w mieszkaniu pozostał tylko zapach i jakieś drobiazgi- spinki do włosów, zdjęcia rodzinne, parę kobiecych gazet. I po co ja tam jadę? Po kiego, u diabła...

niedziela, 16 listopada 2008

Gaj


DSC01260
Originally uploaded by rvsuzan

Pewnego dnia po prostu przyjdziesz, i to będzie noc, a ja niczego nie będę się spodziewać. Nie przecinając, nie odcinając, przeklinając sobie, bo tacy już jesteśmy niepoukładani, spotkamy się zupełnie przypadkowo na ulicy, i nie będzie nam przeszkadzał padający z nieba gęsty deszcz, bo pod moim parasolem bezpiecznie i cicho, a pod twoim ramieniem- ciepło i jeszcze ciszej, tylko ten cichy stukot kopyt deszczu po parasolkowym firmamencie, i nasze oddechy z biciem dzwonów serca, śpiewem pogubionych psów z podkulonymi ogonami, chlupotem przebiegających obok diablątek. Przyglądając się brudowi na czubkach butów, błyskom latarnianych flashów spod mrugających leniwie powiek, smugom pozostawionym w powietrzu przez przejeżdżające samochody, popłyniemy kałużami na koniec miasta i dnia, bo tam zacisznie i już nic nie może przeszkadzać. Przecież rozdeptane glanami kwiaty podniosą się za chwilę, nie zapłaczą, nie przerwą naszego milczenia, a śpiące twardym snem barwne papugi nie przebudzą się od jeszcze głębszej ciszy, która zapadnie zawsze tam, gdzie się pojawimy. Twoja oparta o moje czoło skroń opowie mi o tych wszystkich miejscach, gdzie mieszkają wróżki, bo przecież trzeba wierzyć we wróżki, to konieczne, by jakoś przetrwać szare życie. A ja ci powiem o maciejce, która mi wyschła na parapecie, a myślałam, że będzie mi pachniała przez zimę. O tym, że ostatnio znów mam problemy z oddechem i coraz częściej atakuje mnie zapętlający się czarny lęk. A także o tym, że twoje palce potrafią dotykać najdelikatniej na świecie, i że pod moim łóżkiem czasem rośnie gaj pomarańczowy i wtedy wystarczy zrobić tylko jeden krok w mrok, by móc się w nim zanurzyć i odetchnąć.

niedziela, 26 października 2008

Lviv


Lviv '08
Originally uploaded by i n f o c u s

Że znów wkrótce wyląduję we Lwowie- to jedyne, co może przerażać. Ironia losu? Chlebowy smak "Biloji Nochi" połączony z brukiem, gołębiami, deszczem, obskrobanymi murami kamieniczek, starymi kawiarniami z portretem cesarza Franiciszka, słodkie wino, dłoń i dłoń i ucieczka od romantyzmu (że wszyscy tak a my niby nie), czyżby kolejne tak gorzkie "słodkie zagubienie", ta lekka mgiełka, chwilowy uśmiech na zawsze, że łapać chwilę, gubić noc uciekając przed nią w żydowskie uliczki i starając się nie widzieć, że czas ucieka a gdy powrót do rzeczywistości przyjdzie- to znów łzy. Lwów to miasto, które znika z mojej głowy, bo za piękne, bo zbyt mityczne, bo daje mi zawsze tak wiele ale zaraz potem to wszystko zabiera, taki stwór, Bóg, rozdaje karty a potem zamiast pilnować reguł, upija się i zasypia pod stołem, a z rękawów sypią się złośliwe jokery, wszystko wiruje i to nie może być rzeczywistość, to anruchowyczowska Wenecja z perwersją na poziomie mentalnym, nawet nie fizycznym, taka sobie perwersja umysłu, carpe diem, ale takie rozpaczliwe- bo to miasto nie jest takie, jak nam się wydaje, z niego trzeba wyjechać, by je kochać, ale wyjazd boli tak, jak przebudzenie z bajkowego snu w czarny poranek.

Czasem boję się Lwowa.
A on już za dwa tygodnie.

Zaraz Tosia naleje mi kolejkę...

sobota, 25 października 2008

Upside down


...Indifference ....
Originally uploaded by Novijka


Czy świat jest taki szary
Czy to ja mam szare okulary

Pokaż mi swoją przebiegłość
uwiedź mnie moją własną bronią
Odbiegnij na taką odległość
żebym dosięgnęła Cię dłonią
Zakochaj siebie i mnie
oczy ukwiećmy swą wiosną
bo wiosną ciepłe jest niebo
wiosna jest panną radosną
Właśnie tego nam trzeba, kochany
kwiaty przyłożyć do rany
Właśnie tego, kochany, nam trzeba
wiosny, igrzysk i chleba

czwartek, 18 września 2008

Sańkja














"- Zimno ci? - zapytał, uśmiechając się.
Zamiast odpowiedzieć, gwałtownie się obróciła- ale nie do Saszy, tylko do butelki szampana stojącej na podłodze. Niezdarnie upiła z gwinta kilka łyków. Odstawiła butelkę na podłogę, upadła na plecy i Sasza zobaczył jej szeroko otwarte, zakłopotane oczy i odkrytą, maleńką pierś."
[...]
"Czasem drzemał, ale nigdy nie udawało mu się szybko zasnąć z człowiekiem, który jeszcze pół godziny temu był w istocie całkiem obcy. I nieoczekiwanie stał się krewnym. Być może nie na długo, ale... Sasza tak to odczuwał - że krewnym. Czy można było zasnąć zaraz po czymś takim?"

Zachar Prilepin, "Sańkja", wyd. Czarne '08, przekład K. Wańczyk

niedziela, 7 września 2008

Nie chce poczuć?


Deep in the summer #2
Originally uploaded by cvitnu

On mówi jej, że nie chce poczuć, jak ciepła krew pulsując przepływa przez jej migdałowe nadgarstki. Upiera się, że nie interesuje go poczucie jej języka na swojej opalonej szyi. Próbuje sobie wmówić, że wiosna ukryta w jej uśmiechu mniej go interesuje niż na przykład mroźna zima za oknem. Czyż nie miło byłoby poturlać te wielkie korale po unoszącym się i ciężko opadającym brzuchu? On ciągle- że nie i nie, że te włosy to nie aksamit, że niefajnie w nie wtulać nos, że to żadna przyjemność trzymać w dłoni jej pierś, wymacywać po ciemku linię biodra, wsuwać dłoń między kolana, przypasowywać się do jej okrągłości, oddychać w tym samym rytmie tej samej piosenki tym samym powietrzem tej samej wspólnej nocy na jednym wspólnym środku wspólnego łóżka we wspólnej sypialni.

A ona nie zrażając się niczym leży pod łóżkiem wcinając maliny i bawiąc się połamanymi gwoździami, śpiewa mu, choć on odwrócony i udaje, że wcale nie słucha

Czy nie chcesz pójść ze mną, kochany
poczuć, jak ciepło pulsuje mi nadgarstek
jak dotykam językiem twojej szyi
jak miło pachnie mój dekolt
konwaliami i miodem i mlekiem
i bzyczeniem pszczół i motyli
jak pod moją skórą mrówki budują królestwo miłości
wszystkie po kolei kochają się z królową
więc mi już ciężko trochę, kochany
drżę i czekam na ich wspólny orgazm

Czy nie chcesz pójść ze mną, najdroższy
gdzieś tam w nocy, w sadzie, na pewno znajdzie się
jakaś solidna jabłonka
na którą możemy wejść i cieszyć się sobą
aż pod naszymi spazmami
opadną w trawę
wszystkie dojrzałe jabłka

i nie będziemy widzieć swoich oczu
ale będziemy widzieć księżyc
i nie będziemy czuć swoich zapachów
tylko będziemy czuć wilgotną trawę
sturlamy się z drzewa
i spadniemy w śnieg
późnej jesieni
zaraz obok
niedaleko
zaraz
teraz
tu
.

vision

sobota, 6 września 2008

Żyć znaczy umrzeć


Shadows and some magic
Originally uploaded by re_fantazy

Latem, kiedy nagrzewają się obrączki i paznokcie
na palcach mężczyzn w przydworcowych hotelach,
i w mroku dzieci z nowozbudowanych domów
do serc przyciskają czarne piłki do futbolu

W ciemności, kiedy w winiarniach ulatnia się różowe wino
powolny jak ślimak pociąg do Budapesztu
Zakurzony i kruchy, przejeżdża pod księżycem

Umarłszy pewnego razu, kontynuujesz drogę
nocnymi podwórzami i zauważasz, jak
śmierć trzyma w dłoniach miętowe cukierki
i rozdaje je dzieciom na przydworcowym pustkowiu

Latem, kiedy wywraca się ciepła podszewka życia,
gdy rozbijają się bryki koloru twojej szminki,
z domu wychodzi stary aptekarz,
który leczy wszystkich aspiryną, każdego dnia,
grając ze śmiercią w jakąś nieznaną grę;
życie nie zacznie się bez ciebie- śmieją się kobiety na placu,
żyć znaczy umrzeć- powiedzą ci samotni kurierzy,
którzy przenoszą w plecakach suche niebiosa.

Umarłszy pewnego razu, odchodzisz w cień
i patrzysz jak twoje ciało nieporadnie szuka
ciebie samego wśród źdźbeł gęstej trawy;
umarłszy w samym środku lata,
urwawszy się z lin rozwieszonych przez listonoszy
dusze zmarłych, niczym chwytny krwawnik,
wycinają w powietrzu swoje piony.

Spróbuj, kiedy już będziesz wiedział jak,
spróbuj, wyrwij mnie z nocnego wnętrza kraju,
wyrwij z niewidocznych wyciągów w niebie,
którymi przychodzi do nas miłość.

Kto przeszkodzi, kto wypędzi, dziewczynko,
duchy i owady z twego ciała?
Pod letnim niebem twoja i moja ziemia
Tak mocno pachnie co lato księżycem i bandażami.

... Po śmierci, odszedłszy pół kroku w bok,
widzisz przez szwy w powietrzu
jak tajni kinooperatorzy projektują
na twoje ciało
wielki niebieski kinematograf
żeby w stronę jego światła leciały
dusze zmarłych
i szmaragdowe cienie żuków...


Serhij Żadan,

przekład własny,

wykonanie z Orkiestrą Che

re_fantazy: dziekuję!!! :)

wtorek, 2 września 2008

W stronę zieleni


Ombre verdi
Originally uploaded by Giulio Bassi

Zawsze idę w stronę zieleni. Jest to o tyle proste, że mam zielone okulary, więc zwykle kieruję się przed siebie samą. Zimą drzewa są majowe, trawniki- kwietniowe, a woda jak w akwarium. Mężczyźni to faunowie, kobiety- elfy, motyle, wróżki. Kiedy patrzę w niebo to wtedy widzę Twoje oczy, bo Twoje oczy w tych okularach są właśnie jasnozielone. Kiedy deszcz spływa po oknie- widzę Twój brzuch po kąpieli, gładki, zielony, połyskujący. Suche trawy na polach- zielone fale włosów, tak samo miękkie w dotyku, zanurzam w nie dłonie, Ty śpisz, piersi jak zielone jabłuszka, cała nimi pachniesz. Szyja,usta, palce- calutka. Odkręcam kran, wchodzę do gorącej wody, wszystko w zielonej mgle, kafelki bardziej spocone niż ja, lecz mniej słone- wiem, musiałam skosztować koniuszkiem języka, zanurzam się, i biorę w dłoń zieloną żyletkę.
Zakładam różowe okulary i po chwili kubek gorącej mięty zmienia się w grzane wino, absynt mej krwi tryska czerwonym winem na spocone kafelki, i już jest słony, już słony (musiałaś spróbować koniuszkiem języka). Za chwilę spuściłaś mnie do odpływu, starłaś ściereczką ze ściany, podłogę przemyłaś mopem. Czasem szukasz mnie kiedy pada deszcz, ale to ja Ciebie znajduję i znów zanurzam się w Twoje włosy, cała zupełnie niebieska, jak niebo, jak Twoje oczy. Wciąż pachniesz bzem.

poniedziałek, 1 września 2008

Walec Melancholijny


wrrr
Originally uploaded by Zaykoski

Siedzę... Patrzę... Wzdycham...
Bo ja jestem Walec Melancholique
Słońca zachodem oddycham
Bo ja jestem Walec Melancholique
Kocham świat i ptaków śpiew
Bo ja jestem Walec Melancholique
Obcy mi jest święty gniew
Bo ja jestem Walec Melancholique

Walec- imię moje brzmi
Niech po nocach ci się śni
Melancholique- moje nazwisko
Kocham to nazwisko ponad wszystko
Bo ja jestem Walec
Walec Melancholique

Idę spacerkiem przez las
Bo ja jestem Walec Melancholique
Nie straszny mi jest żaden głaz
Bo ja jestem Walec Melancholique
Rozpierdalam wszystko po drodze,
W syfie po uszy brodzę
Bo jestem przecież kurwa walec
i to nie walec zwykły, a Melancholique

Rozwalę pralasy, prarzeki i góry
Rozwalę słońce, wiatry i chmury
Nie oszczędzę ni jednej ptaszyny
Nie oszczędzę żadnej jarzyny
Bo ja jestem kurwa walec,
i to nie walec zwykły,
a Melancholique

Nie myślcie że litość we mnie zawita
jak czasem mak nagle w polu rozkwita
Nie myślcie że serca trochę się znajdzie
Serca w maszynie próżno szukajcie
Bo ja jestem walec, i to nie jakiś kurwa chujowy
A Melancholique.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Kowbojem jestem


Jack
Originally uploaded by filipzz

Poranek kowboja to ciężki kawałek bizona do zgryzienia. Obudziło mnie pianie kogutów na zalanej promieniami wstającego słońca prerii. Która godzina? Nie wie nikt, bo nikt nie ma zegarków. Moje Casio szlag trafił jak wpadłem do rzeki, goniąc stado koni. Lasso trafiło na drzewo zamiast rumaka i poleciałem. Ale lepiej nie mówić. Nikt nie słyszał. Twardziele nie przyznają się do porażek.
Więc wstałem rano, umyłem się w beczce z lodowatą wodą i odpaliłem zapałkę o policzek (dlatego golę się po pierwszym porannym papierosie). Wypuściłem konie na popas, nakarmiłem drób i zabiłem jednego kurczaka na śniadanie. Kwiczał jak zarzynany.
Potem musiałem posprzątać po wczoraj. Była niezła rozpierducha- znajome kowboje wpadły na kałboj- party i rozpieprzyły mi chałupę w puch. Latały butelki z whisky i stoły. Fruwały staniki i majtki. No i została kupa naczyń do pozmywania. Jak ja tego nienawidzę! Poczekam na babcię Susi, trochę ponarzeka, a to że kwiatki podeptane przed domem, a to że jej ulubiona podomka wisi na żyrandolu, ale umyje podłogę i pozmywa.
Przecież twardziele nie zmywają.
A teraz idę poleżeć na prerię. Trzeba odpocząć. Nie to żebym miał kaca- twardziele nie mają kaca. Ale poleżeć byłoby tak dobrze... Tak dobrze...

środa, 20 sierpnia 2008

Na wakacje


Bruegel in Versilia
Originally uploaded by Giulio Bassi

Pójdę z wędką nad morze
żółte japonki włożę
legnę na miękkim leżaczku
stanik powieszę na krzaczku
majtki wsadzę na głowę
pogłaskam po grzbiecie krowę
oczęta skieruję w górę
i zjem pieczoną kurę
zdrzemnę się na chwileczkę
udając słodką owieczkę
podrapię się po brzuchu
i pęknę od wybuchu.

wtorek, 19 sierpnia 2008

BLURRRrrrr.....


Blurred beauty
Originally uploaded by Giulio Bassi

Szukam miłości bez związku

z niczym.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Male


Male
Originally uploaded by japanfan20

Chciałabym być zajebiście przystojnym facetem z wielkim fiutem, furą, chatą, pełnym kontem, doświadczonym seksualnie, potrafiącym zaspokoić wszystkie pragnienia najwybredniejszych kobiet. Troszkę niegrzecznym gentelmanem, czułym, delikatnym brutalem, inteligentnym, dowcipnym, błyskotliwym i towarzyskim. Facetem szukającym kobiecego ciepła, troszkę marzycielem, troszkę wolnym duchem, uwielbiającym zwierzęta i potrafiącym z nimi rozmawiać. Znającym 5 języków, będącym szefem dobrze prosperującej firmy, ale z zamiłowania pianistą albo malarzem, mającym willę na odludziu, chatkę nad morzem i klub w stolicy. Chciałabym być twardym mięśniakiem, przy jakim każda kobieta czułaby się bezpiecznie, trochę odważnym, lecz czasem nieśmiałym. Chciałabym być ideałem faceta, pożądanym przez miliony kobiet.

Ale nie jestem :)

Zadzwoń do niej


Les premières neiges /Fragment/
Originally uploaded by itzinush

Koniecznie zadzwoń i powiedz jej, że ją kochasz. Pewnie o tym nie wiesz, ale kiedy ją obejmowałeś (swoimi pięknymi, rzeźbionymi ramionami), kiedy przytulałeś ją do snu (wtulając nos w to wgięcie między łopatkami), kiedy poprawiałeś koszulkę, bo się podwinęła (długimi palcami pianisty, choć pianistą nie jesteś, ale akordeonista to prawie to samo), gdy opatuliłeś ją prężnym, opalonym ciałem uważając, by nie obudzić- pewnie nie wiesz, ale ona wcale nie spała, wtedy gdy Ty tak delikatnie pocałowałeś ją w szyję samym tylko oddechem- ona nie spała, tylko serce waliło jej ciężko i zastanawiała się- pocałował mnie? nie pocałował?, potem w półśnie prawie popłakała się ze wzruszenia nad tą Twoją czułością, ale nie mogłeś tego zauważyć, była tyłem, a potem oboje zasnęliście a jej przyśniło się, że jest kotem, stoi na parapecie i nie wie czy skoczyć czy nie, i ktoś ją nagle popycha... Śmierć już się nie przyśniła, potem już nic się nie przyśniło. A Ty teraz zadzwoń, piękny, miły mój, zadzwoń, najdroższy i powiedz jej, że ją kochasz, ale tylko ona i ja wiemy, że zupełnie nic do Ciebie nie czuje, zadzwonisz, a ona wyłączy telefon, siądzie w oknie i się rozpłacze, tak dobrze jej było zasypiać przy Tobie, tak bardzo jej tego brakowało, ale obie dobrze wiemy, ona zupełnie nic do Ciebie nie czuje, siądzie na tym parapecie i będzie patrzeć w dół i zastanawiać się, skoczyć czy nie skoczyć, a wtedy wejdzie ktoś cicho do pokoju i popchnie ją, a śmierć już się jej nie przyśni...

sobota, 2 sierpnia 2008

Syberia placze za nami

Dzis caly dzien biegam po Irkucku szukajac zaczarowanych miejsc. Leje jak z cebra- Syberia placze, ze wyjezdzamy :) jestem mokrusienka. Poszukiwanie polecanego przez przewodnik Rock-Klubu nie powiodlo sie wiec nici z piwka i ubikacji (co tu robic!!??). Szukania grafitti tez utrudnione bo ilez mozna topic bose (no dobra- obsandalkowane) stopy w brudnych kaluzach?
btw: sandaly to po ukrainsku 'bosonizki' :)
teraz sobie siedze, skapuje na podloge i slucham Beiruta z YouTube bo stesknilam sie strasznie za muzyka i zaraz lece dalej moknac. Papierosy jeszcze trzeba kupic, jakies plyty z muzyka, no i znalezc ten cholerny RockKlub:)
Пока!

piątek, 1 sierpnia 2008

Sybir

Zeslali mnie no i jestem.
Irkuck teraz.
Wczoraj poznalam Zorigto. Przewiozl mnie na swoim buriackim koniku a za mna bieglo zrebiatko.
Zlozylam ofiare rzece o nazwie, ktora oznacza "Szamanski beben", w miejscu Marmurowego Dna. Ciekawe, czy mieszkajace tam duchy spojrzaly na mnie laskawym okiem.

środa, 2 lipca 2008

Powiedz, chłopcze


Dancing
Originally uploaded by Isaac Vallée

Powiedz, chłopcze, kiedy wreszcie
zdecydujesz się, gdzie iść:
w cholerę, po wino, po rozum do głowy?
Kiedy wreszcie zdecydujesz się- to idź.

Ja będę sobie siedzieć
I trzymać kciuki za to, żeby świat był wesoły
powiedz chłopcze, może chociaż Ty wiesz
czy każde wino kiedyś się wypija
czy wszystkie kwiaty więdną
i czy jestem całkiem całkiem nieśmiertelna

Kiedy wracasz od jakiejś kochanki
powiedz, chłopcze, czy myślisz wtedy
że w Tybecie umierają ludzie, w Afryce głodują dzieci
a islamskie kobiety muszą chować twarz
więc nawet gdybyś którąś przeleciał
nie będziesz wiedział, czy miała prosty nos czy krzywy
będziesz wiedział tylko że ma pieprzyk na udzie
lub siniaka na kolanie
i że pachnie magnoliami albo innymi jakimiś kwiatkami
które rosną tam, gdzie rosną islamskie kobiety

Powiedz chłopcze to, co mówisz zwykle przez sen
kiedy nikt nie słyszy
powiedz o czym śpiewasz przy goleniu
i z jakim kolorem kojarzę Ci się ja

I zamiast odpowiedzieć,
Ty wtulasz twarz w świeżo skoszoną trawę
Strącam z twoich włosów zabłąkane motyle
Słońce piecze nas jak kiełbaski na rożnie
Mówisz
"Cicho. Po prostu mi dobrze"

Więc mi też.

czwartek, 19 czerwca 2008

Dziś po polsku. Part one


. Shade .
Originally uploaded by 3amfromkyoto

Po imprezie wreszcie. A tak, wracając do samotności... Jechała w busie nocnym para. Ot chłopak zwykły (dres, łysa głowa) i zwykła dziewczyna- farbą czarną maźnięte włosy. Twarzy nie widziałam. Ona miała na imię Kamila i troszkę za krótką spódniczkę, troszkę za krótką. Ramiączek za mało ( za dużo?), ze cztery- całe plecy gołe, w każdym bądź razie. Wszystko- niby, że z dżinsu. On- Mariusz, łysy, jak kolano (po goleniu), jak księżyc (tylko w pełni), jak mój kciuk (zawsze). Zwyczajnie.

Jechali do niej. Bo to tak się dzień zaczął, jak zwykle. Ona miała iść na egzamin, ale nie wyszło- zaspała, potem kawa za długo stygła, jeszcze były zadzwonił, i zaczął jej komplementy prawić- jesteś śliczna, nocami śnię o twoich kruczych włosach, a pamiętasz, jak wspinaliśmy się na ściany kamienic przy Starowiślnej? Ale żeśmy byli pijani... Chciałbym znów móc przez sen przypadkowo wkładać dłoń między twoje uda, nie po coś, tylko tak po prostu...

Słuchała więc, choć może nie powinna, choć gwizdek śpiewał sobie w kuchni, para strzelała w okno i aż skrzyło, ale gdyby on do niej to, co zwykle- żeby wróciła, żeby on do niej, jak zwykle- że tęskni, to by odłożyła słuchawkę... Ale tak pięknie było słuchać o swych kruczych włosach... Więc słuchała. Potem była ciekawa audycja w radio. Cóż, zasłuchała się... Która godzina? O nie! Jak to się stało! To chociaż na uczelnię pojadę zobaczyć co i jak... No i pojechała. A jej współlokatorka- Joanna, została z całym tym zmywaniem na swojej głowie.

Mariusz to się obudził, browara otworzył i wtedy zrozumiał. To jest ten dzień. Dzień armagedonu dla mojej samotności. Dziś spotkam tę jedyną, dla któtej może czasem wiersz Mickiewicza zarecytuję jako własny, jej kupię róże, albo coś co będzie lubić (pikle? sernik? wino brzoskwiniowe?)- wypłata z ochrony pozwala. Żeby tak rodzinę... Synka... Uczyć go futbolu...

Spotkali się w Carpe. Ona grała w lotki z jakimiś dwoma Anglikami, którzy, nie wiedzieć czemu, wciąż stawiali jej drinki. Pomagali jej rzucać i w ogóle byli jej pomocni nawet w tym, w czym może nie powinni.

Wtedy zjawił się Mariusz. Właściwie przyszedł tam tylko po to, by znależć Kobietę Swojego Życia. Zobaczył ją pijaną, rozczochraną i rozmazaną (on tego nie zauważał- bo facet, ona- bo lusterka nie miała pod ręką). Wygądała nieporadnie i Mariusz postanowił wyratować ją z rąk Najeźdźców. Dokonał tego, oni trochę pouczyli się latać, ona troszke przetrzeźwiała, obciągnęła swoja spódniczkę (po co ją wkładałam! Profesor i tak mnie nie wpuścił...), i uśmiechnęła się ładnie, bo Anglicy już jej nie przelecą, do domu daleko, na taksę już nie ma kasy, zresztą na kolejnego drina też, i chujowo samej tak wracać, a ten Mariusz nie brzydki i chyba nie biedny też...

Wsiedli w nocny, bo na taksówkę trzeba by czekać, jak się okazało, pół godziny. Wtedy ich zobaczyłam.

Pojechali do niej. Ona wiedziała, co i jak, kiedy i gdzie. Nawet nie dla pieniędzy, nie dla drinów, po prostu- popieprzyć się chciała. Ile to już czasu minęło... Faceta nie znajdowała, samotność zżerała serce i czas... Seksik szybki, jednorazowy, raz na parę miesięcy nie zaszkodzi.

Zrzuciła ciuszki, kiedy on siedział i przeglądał jej skromną biblioteczkę. "Zen", "Modlitwa do wschodzącego słońca", "Jak przywitać nowy dzień". Piękne rzeczy czytasz, czy to o naszym Bogu katolickim?

- Nie, odrzekła Kamila, lekko zbita z tropu, już bez staniką, majteczki zwisały gdzieś smutno w okolicy kolan. On na to nie patrzył, tylko w oczy (na chuj patrzy w oczy? no chyba się, kurwa, nie zakochał?) i pyta: mogę pożyczyć?

Wieczór skończył się na kilku winach (tak, oczywiście, że on stawiał), potem ona spróbowała się jeszcze raz rozebrać, ale on tylko wciągnął ją do łóżka, ją (pieprzyć mi się chce, niech mnie ktoś wyrucha, niech świat się skończy a później to tylko już nic, jak tylko płakać), a potem przytulił delikatnie, na łyżeczkę, wziął w garść kosmyk jej bujnych włosów, powąchał i powiedział, że pachną brzoskwiniami, a potem przytulił mocniej i zasnął, a ona myślała- no nie, nie spodobałam mu się, nie podniecam go, jestem do niczego, co za kretyn, co za chuj, tak mnie poniżyć, nic, tylko siąść i płakać.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Aż w końcu


Z archiwum
Originally uploaded by jan_szymon

Aż w końcu wyjdę i stanę obok, już po wyrwaniu wszystkich włosów i paznokci, położę się na trawie nie zważając na smyranie mrówek i chrząszczy, zamknę oczy i zamienię szum drzew w szum wodospadu, hałas samochodów na grzmoty zbliżającej się burzy, gwar ludzi w delikatne szeleszczenie deszczu. Ogarnę dłońmi kwiaty i zostanę wśród nich, już do końca, na granicy obojętności i nieświadomości, daleko, daleko.

niedziela, 8 czerwca 2008

Pociąg- widmo


Mount Rainier Train
Originally uploaded by moliere1331

Mój ulubiony wyjątek z "Hymnu demokratycznej młodzieży"
(S. Żadan, przekład własny)

"O trzeciej godzinie w nocy na kukurydzianych polach i w administracyjnych budynkach leży cisza i na nocnym niebie świeci nocne słońce- zimne i niewidzialne, tak zimne, że czasem ma się wrażenie, jakby niebo było puste, jakby w nim zupełnie niczego nie było, tak samo jak w tej otaczającej kukurydzy i otaczających budynkach; i oto za piętnaście minut wypełza z ciemności na światło semaforów on - pociąg-widmo, długi ruchliwy smok z dziecięcych strachów, monstrum, które przychodzi we śnie do młodych Chińczyków, do wyczerpanych kulturalną rewolucją hunwejbinów, schodząc do ich porannych fantazji z porcelanowych naczyń, pomalownych przez państwowe przedsiębiorstwa czerwonych Chin; ciężko oddycha i i wypuszcza z nozdrzy błękitny dym, wyskoczywszy z kukurydzianych pól na tą cichą i pustą kolejową stację, ostatni raz wstrząsa wszystkimi swoimi porcelanowymi mięśniami i zamiera, właściwie tylko na chwilę, postój dwie minuty; Iwan stoi na skraju peronu, z torbą w jednej ręce i biletem w drugiej, i już wie, że nie zdąży dobiec w dwie minuty do swojego dwudziestego wagonu na końcu pociągu, żeby to zrobić musiałby pobiec wzdłóż pomieszczeń dworca, wzdłóż lipowej alei, pod zimnym nocnym słońcem, jakie stoi teraz nad jego głową, nijak nie zdąży, przystanek w środku nocy wymyślono tylko po to, aby wyskoczyć na chwilę ze smoczego wnętrza, wbiec do sennego dworcowego pomieszczenia, kupić w bufecie numer dwa butelkę ciepłej wódki i, wskoczywszy w biegu do swojego wagonu, zostawić na zawsze te lipy i całą tę kukurydzę. Dlatego Iwan jeszcze raz patrzy na swój bilet i wskakuje do pierwszego wagonu, pociąg wydaje gniewny smoczy świst i zaczyna pełznąć w stronę nocy, która zaczyna się za dwadzieścia metrów, a kończy gdzieś w Donbasie."

Rzecz o płciach


The One True Thing
Originally uploaded by drothman

Mam 23 lata (prawie!)

Wczoraj usłyszałam kilka historii o facetach, którzy po dwudziestce zorientowali się, że są gejami. Albo bi. Mieli wcześniej dziewczyny, ale widocznie to nie było to.

Czy możliwe jest, bym teraz ja odkryła swoją drugą naturę? Pojedyńczą, podwójną, inną, zdecydowanie różną od aktualnej. Czy mogę wiedzieć, że nie byłabym szczęśliwsza z kobietą? Że to wszystko, co do tej pory przeżyłam, to tak naprawdę nic? Że mogłabym być szczęśliwsza?

A może każdy z nas jest bi, a problem leży w ograniczeniach i moralnych naukach, wpajanych nam od dziecka.

Z kobietą mogłabym być szczęśliwa. Tak myślę. Kobiety angażują się bardziej, niż faceci. Mają większe wyczucie i wiedzą, co da radość drugiej stronie. Chcą więcej dawać. Zrozumieją drugą kobietę.

Tak jak ostatnio zastanawialiśmy się: a gdyby na świecie były i kobiety i mężczyźni, ale każdy były homseksualistą? Kobiety łączyłyby się tylko między sobą w pary, faceci tak samo.

Czy gdybym zmieniła płeć, to podobałabym się facetom- gejom?

Dlaczego gdy myślę o miłości między dwoma mężczyznami, przechodzi mnie przyjemny dreszcz? Nie mówię tu stricte o seksie; mówię o czułości. Może kwestia "nieznanego", a może zakazanego owocu (nigdy nie będzie mój... ani żadnej innej kobiety).

Czasem myślę, żeby się sprawdzić. Iść do odpowiedniego klubu, dać się uwieść, zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Jeśli będzie mi za ciężko w mojej heterycznej orientacji.

Czy tak w ogóle można?

Tyle niewiadomych.

"I nie mogę zrozumieć- gdzie tu jest morał, czemu ja, normalny zdrowy facet, nie mogę po prostu być z nią, czemu ona wyjeżdza do Turcji, a ja nawet nie mogę jej zatrzymać. - Tak, - odpowiedział z zamyśleniem Busia. - No dobrze, - popatrzył na niego Sanicz. - Ja myślałem, że chociaż u was, gejów, wszystko jest normalnie. A u was ta sama chujnia. - Aha, - zgodził się Busia, - ta sama."

S. Żadan, "Hymn demokratycznej młodzieży"
(przekład własny)

niedziela, 1 czerwca 2008

1 czerwca


Angry Face
Originally uploaded by scotersen

Dzień dobry.

Dziś Dzień Dziecka- więc posłuchajcie, co chce Wam powiedzieć Dziecko we mnie.

Świat dorosłych okazał się nie taki fajny, jak myślałam. Przede wszystkim nie mam już tyle czasu na zabawę, co kiedyś. Zabawki już nie takie kolorowe i też nie ma ich już tak wielu. Łatwo się psują, a także trochę psują mnie- niebiezpieczne w użyciu. Mają ostre kanty i dużo małych elementów, które można na przykład połknąć i się zadaławić, albo włożyć do nosa a potem nie móc wyjąć.

Rodzice nie całują już przed snem w czoło ani nie czytają książek do snu. Ci, którzy, teoretycznie, mają wypełnić nam pustkę po ich braku, nie kwapią się do takich czynności. Nie zawsze chcą prowadzić za rękę na spacer, nie zawsze zaplotą warkoczyki, nie zawsze wezmą na barana albo podrzucą wysoko! aż pod sufit! Nie zawsze wykąpią, ubiorą, zawiążą buty.

Dziecko we mnie chce powiedzieć, że czasem troszkę chciałoby wrócić do pierwszych lat życia, do nieodpowiedzialności, do lekkości i niewinności. Do tej prostoty w wykonywaniu każdej czynności i w rozumieniu świata, w ciągłym poznawaniu Nowego- przedmiotów, smaków, słów. W niewinności w kontaktach z ludźmi. Bo Dziecko we mnie czasem czuje się zagubione i bardzo samotne. Dziecko we mnie przestaje rozróżniać uczucia, Dziecko we mnie nie umie już tak beztrosko się śmiać, Dziecko we mnie przyswaja sztukę udawania silnego, Dziecko we mnie zaczyna zapominać, jak się płacze. Dziecko we mnie zaczyna uczyć się ukrywać uczucia (a więc udawać), Dziecko we mnie poznaje za dużo znaczeń prostych słów i prostych czynności, Dziecko we mnie chyba za szybko dorosło.

Już nie można tupnąć nogą i rozpłakać się rozdzierająco by dostać to, czego się chce.

Lody z bitą smietaną, wata cukrowa, balon wypełniony helem, Fizia Pończoszanka, Kubuś Puchatek, bieganie nago, Pandziulka, i wszyscy moi Przyjaciele.

Kolejny Dzień Dziecka a ja coraz mniej zasługuję na to, by go obchodzić.

Zwierzenia postalkoholika


Lee drinkin'
Originally uploaded by Jennifwr

Dlaczego brak alkoholu powoduje u mnie odurzenie?

Ja nie jestem po prostu uzależnony od picia. Ja musze pić, by wreszcie wytrzeźwieć, by widzeć wszystkie kolory, czuć wszystkie zapachy, by mieć siłę zaciągnąć się mocno papierosem, by smak kawy rozlał się na języku i dotarł do wszystkich smakowych kubków, by nogi poniosły do pracy, do ludzi, by być w stanie rozmawiać, widzieć słońce, biec wzdłóż rzeki, by widzieć w dobrym świetle dziewczęta, by móc czuć jakieś ciepłe uczucia wobec matki (synku, gdzie byłeś, czemu znowu masz brudną koszulę, jak możesz tak żyć bez żony, załóż ciepłą czapkę, kupiłam ci nowe kalesony, no zjedz troszkę wątróbki- specjalnie zrobiłam dla ciebie, zjedz), by mieć odwagę iść do ojca do szpitala, by umieć funkcjonować, muszę pić.

Odcienie mojej trzeźwości bardzo zależą od alkoholu, jaki wypiję przed śniadaniem.

Wypijam kilka piw- i mój dzień płynie jak szeroki Dunaj, ma konsystencję gęstej śmietany, słońce nie razi tak bardzo wtedy - schowane za zadymionym szkłem jakiejś takiej szybki, co mam w głowie, wiecie, wewnętrzne okulary przeciwsłoneczne. W moich udach zamieszkują małe, miękkkie, włochate stworzonka, które pęcznieją, nadymają moje nogi, ważą tyle, że kroków nie mogę robić już tak szybkich i zwinnych, ale to nie jest nieprzyjemne uczucie, nie. Lubię te stworzonka i lubię je nosić ze sobą. Nie czuję się wtedy sam. W takie dni często szybko kładę się spać, zmęczony dodatkowym bagażem, ale za to wysypiam się i dzień następny- wypoczęty.

Wypijam grzane wino- i moje serce obejmuje niewidzialna rusałka, robi mi się ciepło od środka (w oragnizmie) i jeszcze bardziej od środka (w duszy). Kolory nabierają innych tonów- blado-niebieski robi się mocno-niebieski, żóltawy robi się pomarańczowy, biały zamienia się w śnieżnobiały, a czarny jest nieprzenikliwy jak moja źrenica. Ludzie są dla mnie milsi, kobiety mnie kochają, dłonie Boga (czy Szatana?) rozciągają moje usta w uśmiechu. Anioły (czy diabły?) podszeptują mi jakieś dowcipy, nie wiem jakie, bo są ulotne jak płatki jabłoni, ale śmieszne, wiem to na pewno, bo śmieję się i jest mi lżej na sercu. Świat wtedy robi się malutki, tak malutki, że mogę go całego przytulić i pocałować w spękane usta.

Wypijam Porto Fino- i słodkości nie ma końca. Świat się cieszy razem ze mną i rozmnaża, pięknych kobiet jest dwa razy więcej, papierosów jest dwa razy więcej, nawet mnie jest dwa razy więcej w lustrzanym odbiciu. Moja trzeźwość ma wtedy kolor miodu, smak miodu, a konstytencję spirytusu- przelewa się przez dłonie tak szybko, że połowa czasu gdzieś mi znika, przepada w bezkresach... czego? nie wiem, wszechbytu, kosmosu, własnego nieograniczonego JA.

Kiedy dzień zacznę od wódki, wszystko nabiera tempa. Nie mogę dogonić mojego czasu, nie mogę dogonić siebie samego, biegnę aż tchu mi brak, lecę do przodu jak ptak, i truchtem, i pędem, na nogach, na rękach, do przodu, do przodu, do przodu tak gnam. Dzień jest tak daleko, przepiękny, Eureko!, wysoki, przejrzysty, jak szklany, tak czysty, niewinny, odległy i zimny jak stal. I myśli zatracam, za siebie nie wracam, myślami do przodu, przed siebie, do dna.

Czerwone wino- to spokój. Odpoczynek. Sen na jawie- jestem odprężony, jakby mój mózg robił masaż moim ramionom. Praca idzie spokojnie, kobiety uśmiechają się do mnie, dzieci na ulicach też, a za każdym rogiem czyhają przyjemne myśli i atakują mnie, bezbronnego, ze śmiechem i z niewidzialnymi kwiatami.

Każdy mój dzień ma nowy wymiar trzeźwości. Mogę sobie przebierać w opcjach, alkoholu jest bez liku, a każdy oferuje inny wymiar rzeczywistości.

Tylko być pijany nie lubię, bo gdy rano zabraknie porcji wódki czy wina, to robię się nieporadny, w głowie wszystko się kręci, członki osłabione, myśli ociężałe, ciało- zupełnie do niczego. Dlatego nie mogę zbyt wiele czasu nie pić, bo pijaństwo nie picia zabiłoby mnie, pozbawiło skrzydeł, wyrzuciło na śmietnik świata.

Więc dziś zacznę o spirytusu. I dokąd, i dokąd, i dokąd tak gnam... Do swojej duszy dna.

piątek, 30 maja 2008

Walka z korporacjami


I am fading among my own smoke
Originally uploaded by HAMED MASOUMI

Dziś obudziłam się ze strasznym kaszlem. Poszłam do lekarza i powiedział mi: to przez papierosy! Nie może pani tyle palić! Dostanie pani raka!

No więc się nieźle wkurzyłam bo pomyślałam sobie: to świnie mi sprzedają papierosy, a ja mogę od nich umrzeć?! Tak być nie może! Nie będę wspierać korporacji, które chcą mnie zabić! I podjęłam ostateczną decyzję.

Od tej pory już nigdy nie kupię ani jednej paczki papierosów.
Od tej pory będę je już tylko kraść.

Jak chciałem zostać gwałcicielem


EPZ and Shake Shake
Originally uploaded by scotersen

Kiedyś, gdy byłem mały, zapytałem Mamę, kto to jest GWAŁCICIEL. A Mama chwilę papatrzyła na mnie, potem na Babcię, potem znów na mnie, potem na zegarek, i powiedziała, że musi lecieć do teatru. I poleciała.

No więc ja podchodzę do Babci i drążę: Babciu, kto to jest gwałciciel? A Babcia zapytała mnie, czy umyłem ręce po powrocie z roweru, trzepnęła mnie ścierką po tyłku i zagnała do łazienki.
Myślę sobie: tajmnieczy ten zawód gwałciciela, ale ja się dowiem, o co tu chodzi. Ja się dowiem!

Pobiegłem więc do Dziadzia i pytam, kto to jest gwałciciel? Ale Dziadzio odwrócony ode mnie plecami i zatopiony w fotelu, zachrapał tylko donośnie w odpowiedzi.

Co tu robić? Myślę. Co robić? Kucharka! - przypomniałem sobie i poleciałem jej szukać. Znalazłem ją w jej pokoju, akurat się przebierała. Pani kucharko, pani kucharko, kto to jest gwałciciel? Zapytałem, patrząc na jej wielki tyłek przykryty tylko koronkowymi majtkami. Ona się odróciła, pisnęła zaskoczona moim widokiem, krzyknęła: no coś mi się widzi, że ty, zuchwalcze, jesteś świetnym materiałem na gwałciciela!, i rzuciła w moją stronę jakimś wazonikiem czy inną porcelaną. Stukło się toto o framugę i resztki upadły na moje buty. Zamknąłem drzwi i ruszyłem do swojego pokoju.

Jestem świetnym materiałem na gwałciciela... Powtarzałem w myślach. Klawo! Po raz pierwszy ktoś mi mówi, że na coś się świetnie nadaję. Może to jest dla mnie jakaś opcja na przyszłość? Może to mój ratunek? Ale wciąż nie wiedziałem dokładnie, o co chodzi. Strasznie to wszystko tajemnicze.

Postanowiłem jeszcze poradzić się Taty. Gdy wrócił, zdybałem go przy dwrziach i pytam na ucho: Tato, kto to jest gwałciciel? A on spojrzał nad moim ramieniem na młodziutką pokojówkę, która na kolanach szorowała podłogę i odparł również szeptem, uśmiechając się jakoś dziwnie: to jest ktoś, kim bardzo często twój Tatuś chciałby zostać. Przeczesał mi włosy dłonią, minął pokojówkę i poszedł do swojego gabinetu.

Właśnie! Pokojówka! Moja ostatnia nadzieja. Podbiegłem do niej, z trudem powstrzymując się przed klepnięciem jej w okrągły pośladek połowicznie tylko przykryty maleńką spódniczką (lubiłem powtarzać gesty Taty, mój autorytet!), i zapytałem: "Kasieńko, Kasieńko, kto to jest gwałciciel?" A Kasieńka uśmiechnęła się do mnie słodko, nachyliła się, zasłaniając cały mój świat swoim obfitym, jędrnym biustem i szepnęła: chodź do ogrodu, zaraz ci wytłumaczę!

I tak nasza pokojówka została gwałcicielem.

Jeden


Capoera!
Originally uploaded by anton.komlev

Między nimi wszystkimi jest jakieś dziwne światło. Jakby na zetknięciu aury jednego i aury drugiego odbywały się jakieś skomplikowane mikrowybuchy, wyładowania elektryczne, powietrzne trąbki. Może ich skóra wypuszcza wchłonięte wcześniej czasteczki słońca, paruje jego promieniami, poci się światłem? Gdy zetkną się dwie aury.

One pachną wanilią i czekoladą, oni- pieprzem cytrynowym, imbirem.
One mają smak liczi, oni- włoskiego orzecha.
One mają skórę koloru miąższu melona, oni- oczy koloru miąszu kiwi, one- włosy jak porter, oni- usta jak poziomki, one- paznokcie jak migdałowe płatki, uszy jak muszelki, piersi jak tort z wisienką.
Oni wypełnieni bitą smietaną po brzegi, przelewają się, gdy rozkoszy już ukryć nie potrafią, gdy już nie mogą, gdy pękają w szwach, przeciekają.

Ja nie mam smaku orzecha ani wanilii, nie mam koloru wiórków kokosowych ani czekoladowych, jestem niedokończoną potrawą kucharza- amatora.

Widzę ich wszystkich na ulicach, śmieją się, ich aury eksplodują, pory pękają, usta łączą się (liczi! orzechy! brzoskwinie! miód! ananas!), dłonie pocierają, smyrają, uciekają, zbliżają, gonią wśród cząsteczek powietrza, pędów trawy, fal pościeli. Płyną ulicami i łożkami. Serfują wysoko nad moją głową (bez spadochronów!), nieosiągalni.

A ja tylko czasem widzę ją jak przychodzi i uśmiechnie się, i zaprasza, czasem obejmie na pożegnanie, czasem muśnie mnie jej policzek, czuję wanilię i paraliżuje mnie strach. Ale tylko na trzeźwo się do mnie zbliża, gdy coś wypije- daleka staje się, odwraca wzrok, rumienią jej się oczy i koniuszki włosów, tylko ja to widzę i czuję że ona wie, że widzę. Ucieka ode mnie całą swoją niematerialnością, ciałem pozostając w miejscu. Tańczy z innymi, rozmawia z innymi, choć wybuchów aury nie widzę, nie ma światła, wokół niej ciemno jak nocą. Do nich się nie zbliża i od nich nie ucieka. Tylko ja mam ten godny pożałowania zaszczyt. No i nie gonię jej. Nie gonię.

Po co, skoro ucieka?

środa, 28 maja 2008

Balon


. An Early Morning Departure To Epsilon Cygni .
Originally uploaded by 3amfromkyoto

Ze spokojem obserwowałam jego powolne wyłanianie się ze ściany. Lekko spękany na ramionach, lekko wilgotny na ustach, silnie pachnący konwaliami. Dopiero po chwili zorientowałam się, skąd ten zapach- białka jego oczu wypełnione kwiatami, źrenice- kwietniowe pączki wierzby, broda-wyczesane suche trawy jesiennych nieużytków. Usta pełne śniegu, orzeźwiający oddech- cztery pory roku.

Kiedy wziął mnie za rękę jak dziecko- nie, nie wyrosły mi skrzydła, tylko w brzuchu nadmuchał się balon, od spodu napełniany gorącym powietrzem, balon spowodował stan uniesienia, wokół różowe chmury. Potrącamy wróble i bociany z niemowlakami w dziobach. Proszę, niech wiatr się nie zerwie, niech piorunami nie szasta, jeszcze balon pęknie i obtłukę sobie kolana, podrę sukienkę. A taka ładna, czarna w srebrne kwiatuszki. Ma białą tasiemką wokół talii, delikatnie smyra mnie po łydkach, nie przestaję tego czuć ani na chwilkę.

I kiedy sobie lecieliśmy- pan ze ściany i ja w niepodartej sukience- to pomyślałam, że lekko mi, że lekkomyślnie, że nieuważnie i że przesłodko, ale trzeba wracać, zostawiłam garnek z kaszą jaglaną na gazie, już nawet swąd zaczynam czuć.

Zmniejszyłam swój ogień i spłynęłam, ze spokojem obserwowałam, jak on powoli wnika spowrotem w ścianę. Zdjęłam kaszę z ognia.

Za mało słona.

sobota, 24 maja 2008

Wołyń


Thuin Belgium 1945-Buchach, Vestal, Maman, Drew, Markisz, Agnes
Originally uploaded by Andrea (Drew) Bacigalupa

Byłam dziś u Babci. Spędziła większość dzieciństwa na Wołyniu niedaleko miejscowości Buczacz. Nie chce napisać o swoich wrażeniach dotyczących układów między Polakami a Ukraińcami w okolicach 41 roku ("za mało wiem na ten temat"), co mnie bardzo zasmuciło. Ale opowiedziała trochę a ja to wynotuję- dla zapamiętania. (Warto na początku zaznaczyć, że w moim rodowodze co najmniej kilka pokoleń wstecz nie było krwi ukraińskiej.)

Babcia mieszkała przez pewien czas w domu z sadem (nazywało się to miejsce "Gajami Buczackimi"). Był to majątek jej wujka. Przez kilka miesięcy w 41 roku pracowała wraz z mamą (musiały dorabiać, bo nie było wtedy z nimi taty), w szkole podstawowej w Pużnikach jako nauczycielka od kształcenia początkowego, gdzie między innymi musiała uczyć dzieci języka ukraińskiego jako języka obcego ("Nie znałam tego języka. Musiałam się dużo przygotowywać przed lekcjami, przecież dzieci znały ten język lepiej niż ja. Nigdy się go nie nauczyłam").

Pamięta, że kiedy była małą dziewczynką chodzili czasem na ludowe festyny do sąsiedniego, całkowicie ukraińskiego Żyznomierza. Pamięta, że wśród tańców i przedstawień były też małe wojskowe pokazy. Dopiero wiele lat później zorientowała się, że musiały być to tajne oddziały ukraińskiego wojska, które skrycie przygotowywały się do przyszłej walki.

W domu wszyscy służący i kucharki byli Ukraińcami. Wszyscy pracujący u wujka na polu byli Ukraińcami. Wszyscy we dworze umieli mówić po ukraińsku. Rodzina wujka Babci, mimo że czysto polska, była lubiana. Zatrudniała ok. 50 Ukraińców. Kiedyś Babcia jako mała dziewczynka widziała, jak chłopi kradną kukurydzę i powiedziała o tym wujkowi, a on na to machnął ręką- niech biorą... Babcia pamięta, że zawsze w sporach obstawał: "istnieje Ukraina" wbrew wielu głosom- że nie istnieje...

Może dlatego w czasie ukraińskich krwawych łowów- nikt ich nie zaatakował. Było parę sytuacji, gdy uprzedzano ich o zbliżających się bandach, ale nigdy nic się nie stało.

Babcia jest przekonana, że wszystko to było spowodowane głupią polityką Polski- ograniczaniem praw Ukraińców.

Później Babcię, jej mamę i przyrodnią siostrę wywieziono na Syberię. Dobrze się chyba stało- bo z Syberii wróciły, a okazało się, że po 41 całą ludność Późników (a była to czysto polska miejscowość) wymordowali Ukraińcy. Prawdopodobnie by nie przeżyły.

Takie czyste fakty (czy czyste wspomnienia?), bez pointy.

Odlatuję


Little Birdie
Originally uploaded by scotersen

nigdy mnie nie dotkniesz

bo gdy się zbliżasz
bo gdy pukasz do drzwi
bo gdy wchodzisz

mnie już nie ma

poniedziałek, 19 maja 2008

Słowo o kurze


chicken parade
Originally uploaded by AraiGordai

Dziś wyczytałam, że w tradycyjnych ukraińskich ludowych wierzeniach- kury to jedne ze świętych zwierząt. Żeby je chronić, można powiesić im w kurniku znak ochronny- kamień z otworem w środku, znaleziony w rzece lub w ziemi. Wtedy kury będą bezpieczniejsze i oczywiście płodniejsze. Wierzono także, że kiedy kury w nocy "krzyczą"- modlą się wówczas do swej ikony- kamienia.

Dowiedziałam się też, że kiedy pies wyje głową do góry- czuje wilka, a kiedy w dół- zwiastuje ludzką śmierć.

A bociany są jedynymi zwierzętami, którym nadawano imiona; jeśli ktoś zabił bociana to tak, jakby zabił człowieka.

A to jest tylko maleńki procent z tych ich wierzeń.
Kiedyś ludzie musieli mieć oczy dookoła głowy; skierowane tylko na przyrodę. Piękne życie musiało wtedy być.

Tan


God and the rainbow six
Originally uploaded by macskata

ładny dzień jest dziś
rzekł miś
objęła go pani misiowa
świata misiów królowa
w czółko pocałowała
i pioseneczkę zagrała
miś włożył czarne buciki
by wspomóc swe wybryki
i ładnie jej zatańczył
w koszyku pomarańczy.

niedziela, 18 maja 2008

Kosmopolityzm


Knife and Drain
Originally uploaded by scotersen

[19:35:46] dzikoludek napisał(a): привіт
[19:36:39] Константин napisał(a): привет!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
[19:40:04] dzikoludek napisał(a): можу до Тебе писати українською?
[19:40:05] Константин napisał(a): Я очень рад тебя видеть снова!
[19:40:23] Константин napisał(a): конечно, ты можешь писать даже по польски
[19:40:27] dzikoludek napisał(a): Я також :)
[19:41:09] dzikoludek napisał(a): перепрошую що не дуже швидко відповідаю
[19:42:19] dzikoludek napisał(a): але не дуже добре знаю Вашу клавятуру ;)
[19:43:05] Константин napisał(a): а ты набирай на своей клавиатуре
[19:43:30] dzikoludek napisał(a): zrozumiesz jak bede pisac polsku?
[19:43:38] Константин napisał(a): yes :-)
[19:43:52] dzikoludek napisał(a): добре :) я зараз буду робити домашні завдання- вправи з української мови ;)
[20:36:01] Константин napisał(a): ты будешь на связи?
[20:36:34] dzikoludek napisał(a): так!
[20:36:50] Константин napisał(a): как освобожусь сразу напишу!
[20:37:07] dzikoludek napisał(a): можу питати якщо я б чогось не знала?;-)
[20:37:22] Константин napisał(a): звичайно!
[20:37:46] dzikoludek napisał(a): дякую ;)
[20:38:07] Константин napisał(a): нема за що!

Piosenka o otwierałce


Wine & Romance
Originally uploaded by Tony Western

To jest piosenka o otwierałce
Co umoczyła raz usta w gorzałce
A to otwierałka do wina była
I dotąd spokojnie sobie żyła
aż raz ją jakiś pijak złapał
i całkiem gorzałką ochlapał
bo chciał nią otworzyć wódkę
lecz wódka o ziemię jak stuknie
i wylała się cała gorzałka
i zmokła nam otwierałka
i upiła się wowczas do cna
i całkiem sięgnęła dna
I zeszmaciła się wtedy niechcący
bo był tam też otwieracz gorący
co trzeźwy i wyrachowany
podszedł do naszej damy
i rzekł "otwierałko cudowna
uroda twa niewymowna
te usta, te sandały
no zakochałem się cały"
i poszli razem w tany
choć wcale nie był zakochany
po prostu chciał ją przygarnąć
na jedną noc tę parną
pocałunkiem namiętnym uraczyć
i więcej już nie zobaczyć
i poszła z nim otwierałka
bo w głowie u niej- gorzałka
lecz stała się rzecz niesłychana
to pani uwiodła pana
bo zakochał się nagle po uszy
i rozum gdzieś zawieruszył
i serce gdzie podziać - nie wiedział
i o swych uczuciach powiedział
i zakochała się też otwierałka
choć w żyłach dalej- gorzałka
i stała się rzecz niesłychana
to pani uwiodła pana
i żyli razem radośnie
kochając się bezlitośnie
otwieracz i otwierałka
choć miłość im dała- gorzałka.

piątek, 16 maja 2008

Blog miłego erotomana


Comfort Sex
Originally uploaded by Halohid

Może wspomnę o snach, które mi się przyśniły tej nocy. Nie opowiem o tej kobiecie, która przychodzi do mnie wciąż od pół roku,która zdziera ze mnie bieliznę, wpija się zębami w uda do krwi, polewa rany sokiem z cytryny, zlizuje, soli, drapie i wszystko od nowa... jest taka piękna i taka naga... Dokładnie to chciałem powiedzieć: TAKA NAGA. Bo nie każda kobieta będąc rozebraną, jest TAKA naga. Ta była naga do cna. Była nagą do granic kobiecości.

Abstynent dużurny jego mać


11
Originally uploaded by avraham bank

Dzień dzisiejszy: 16 maja 2008.
Stan konta: bardzo zmieniony (bilans ujemny)
Pogoda: słońce z przebłyskami chmur i piorunów.
Pora: nadranna (a zresztą kto to wie, czas to taka względna rzecz)

O dniu dzisiejszym pisać nie będę, bo ledwo się zaczął (oj zaczął, do czorta zaczął, kacem na Najświętszą Panienkę...). Napiszę o wczoraj, bo dzień zwykłym nie był i chyba niewartym opowiadania, ale napiszę.

Jak wszem i wobec wiadomo, ja, dyżurny abstynent, spokojnym człek i ludziom staram się nie napataczać bez przyczyn i problemów zbytnich nie organizować. Wyszedłem sobie po prostu na randkę z tym Wojciechem, co go niedawno w czytelni poznałem (Prousta czytał, och, Prousta!). Przystojny trzydziestoletni brunet, wąsik, bródka, garniturek, myślę sobie- dobry materiał na kochanka, nawet na męża, gdyby to wolna amerykanka była (a nie ma, na psa zdechłego, nie ma).

No to wyszedłem na randkę, ale przygoda spotkała mnie istnie paranormalna: drogę zastąpił mi policjant i każe dmuchać w balonik. Nie mam balonika! mu krzyczę, ale że mundurowych nie lubię a boję jak ducha złego- to długa! Biegnę, nogi na bruku gubię, kostki wykręcam, skręcam w lewą bramę i do prawych drzwi pukam. A tu pan mi mówi, taki zażyganny z lekka i spirytkiem wionący: wpuszczę, jak grzdyla łykniesz. Podumałem, czasu nie miałem za wiele to szybką decyzję powziąć trzeba było. A że rzadko piję, myślę- alkohol moralnych nie tyka, wezmę grzdyla- nie umrę. Więc taką miareczkę niewielką, kropelki dwie albo cztery (tylko parzyście, moi drodzy, tylko parzyście, jak świętej pamięci cioteczka zwykła powtarzać). Po drugiej parzystej miareczce ów dżentelmen bardzo miłym jegomościem się okazał, ach co za maniery! ach co za gest, do domu zaprosił, na miareczkę ponowną, by na klatce schodowej nie marznąć i palców sobie nie poodmrażać.

No i się obudziłem, na żydowskim weselu, w kapeluszu, tańcząc coś czego do dziś nazwać nie potrafię, ja, który Żydów to jak psów! swołocze jedne! nie lubię, wznosząc raz co raz toasty za pannę młodą (czemu się ocknąłem- wciąż nie rozumiem), mój dobrodziej kochany tańczył przy mnie ze striptizerką nagą na barana, pomyślałem że koniec świata i że do domu czas spacerkiem powoli. Więc hajda, wyszedłem...

i dopiero się budzę. Ja, taki moralny, abstynent dużurny jego mać.

Co za dzień, masakra mówię wam!



Originally uploaded by adriannnnn

Boże, co za dzień dziś za mną. Że go przeżyłam! A myślałam, jak Boga kocham myślałam już, że padnę trupem na posadzkę. Zdechnę, zejdę, kopnę w kalendarz, wywinę koziołka, rąbnę łbem o ścianę i skonam.

Najpierw o 7 rano obudziła mnie Anka telefonem. Mój słodziutki nowiutki Sażemik wył jak nakręcony, aż nim o ścianę rzuciłam, podłym. O mało się nie roztrzaskał i biegiem, głaskać go, przepraszać i prosić o wybaczenie. Anka zadzwoniła drugi raz i mi się drze i płacze, że Alek ją zdradził. Ja mówię: jak to kurwa zdradził?? A ona mi się drze: no kurwa, zdradził! Ja mówię: no niemożliwe, kurwa, że zdradził. A ona: no normalnie, kurwa, wziął i zdradził!

No to sobie myślę: chuj by to strzelił. Teraz siąść trza i spokojnie pogadać i popocieszać, telefonicznie przytulnąć, wygłaskać i uspokoić. W końcu psiapsióła jestem. No to jej mówię tak: niemożliwe że, kurwa, zdradził. A ona na to niespodziewanie, i to z przeklnięciem jeszcze: no zdradził chuj, i chuj.

Siedze i jak strzałą mi myśli biegają po łbie jak babcie po supermarkecie: co jej powiedzieć, no co jej powiedzieć, a gdyby mnie tak wziął Marek i tak jak gdyby nigdy nic, w zwykły niedzielny poranek czy jakiś inny jeszcze wziął i jak gdyby nigdy nic zdradził, w pysk tylko strzelić, no nic jak tylko w pysk i "bye bye darling", tak bym mu powiedziała. Ale tu delikatnijesza materyja.

No to pytam najspokojniej, bo już mnie drażni ta sytuacja, taka nieswoja (pocieszać trzeba, a ja bym się wyspać chciała, w kołderkę zwinąć, w kłębuszek, bawełnę, jedwab) więc pytam Ankę: a z kim? Mam nadzieję że z jakimś japiszonem? A ona: nie no wziął i zdradził, z pornolem, wyobrażasz sobie??? Ja wracam z pracy, a on jak gdyby nigdy nic siedzi i sie onanizuje, w łapach pornol, taki z grupowym, sperma tryska po ścianach, no to ja: ty chuju i wyszłam, gdyby chociaż z jakimś japiszonem a on...

No i wtedy mówięc- dość tego i rzuciałm moim sażemikiem nowym o posadzkę, i o mało się biedny nie roztrzaskał no to biegiem do niego i głaskać, i przepraszać, głaskać go, przepraszać i prosić o wybaczenie...